ARCHIBALD LANGHAM
Mądrym jest ten, który wie, kiedy zachować spokój
MEDYCYNA SPORTOWA
SKARBNIK PHI SIGMA PI
CHRISTIAN HOGUE
Ojciec zawsze powtarzał, że ciężka praca popłaca; że im więcej włożymy w nią starań, tym dorodniejsze otrzymamy plony. W świetle przykładu zawsze stawiał siebie, bo kiedy słońce ledwie wyglądało zza linii horyzontu, on już spacerował po błyszczącym od porannej rosy poletku trawy, wybierając z ziemi większe kamienie. Mówił, że im mniej kamieni, tym więcej siana dla koni. I mniejsza o to, że wieczorami siadał obolały na bujanym fotelu, przeklinając niemalże cały swój żywot, a już szczególnie czasy szkolne. Bo przecież mógł pójść na studia, założyć firmę; bo teraz, zamiast pokiereszowanych stawów i doglądania upartego bydła, mógłby odcinać kupony i cieszyć się życiem. Ale jedyne co ma, to hektary ziemi, słomę we włosach i niespełnione ambicje, które usilnie wciska w życie najstarszego potomka.
Zawsze pytał ojca, czy da się zapomnieć jak pachnie po deszczu las; czy da się zapomnieć smaku czerwonych truskawek z rodzinnego pola, wzroku rozjuszonego byka, widoku koni w galopie. Ojciec był zmęczony i zrzędził, dla starego Langhama rancho nie miało już takiego znaczenia – dla młodego było wyjątkowe. Przez pewien okres naprawdę chciał być jak ojciec, który z dumą na twarzy zasiadał na werandzie chwaląc to, co dotychczas osiągnęli. To było ich życie. To miało być jego życie, bo tego właśnie chciał – pamiętać, jak pachnie po deszczu las i jak smakują truskawki z rodzinnego pola. Przyszło mu jednak wbijać do głowy definicję modelu kontraktalistycznego, z której w życiu nigdy nie skorzysta, i zarywać noce w trzystustronicowych tomiszczach, bo kiedyś nie miał nic do gadania. A teraz jest już bliżej końca, niż dalej i gadać nie ma sensu.
Bo czas to tylko ludzki wynalazek. A pasja jest w sercu. I, na szczęście, zawsze można do niej wrócić.
Zawsze pytał ojca, czy da się zapomnieć jak pachnie po deszczu las; czy da się zapomnieć smaku czerwonych truskawek z rodzinnego pola, wzroku rozjuszonego byka, widoku koni w galopie. Ojciec był zmęczony i zrzędził, dla starego Langhama rancho nie miało już takiego znaczenia – dla młodego było wyjątkowe. Przez pewien okres naprawdę chciał być jak ojciec, który z dumą na twarzy zasiadał na werandzie chwaląc to, co dotychczas osiągnęli. To było ich życie. To miało być jego życie, bo tego właśnie chciał – pamiętać, jak pachnie po deszczu las i jak smakują truskawki z rodzinnego pola. Przyszło mu jednak wbijać do głowy definicję modelu kontraktalistycznego, z której w życiu nigdy nie skorzysta, i zarywać noce w trzystustronicowych tomiszczach, bo kiedyś nie miał nic do gadania. A teraz jest już bliżej końca, niż dalej i gadać nie ma sensu.
Bo czas to tylko ludzki wynalazek. A pasja jest w sercu. I, na szczęście, zawsze można do niej wrócić.
DODATKOWE .
data i miejsce urodzenia 31.X.1992 » Walla Walla, WA
stan cywilny KAWALER
orientacja HETEROSEKSUALNY
rok i kierunek studiów II ROK » MAGISTERKA » MEDYCYNA SPORTOWA
miejsce zamieszkania akademik » pokój numer 8
zawód i miejsce pracy INSTRUKTOR JAZDY KONNEJ
dodatkowe ŁYŻWIARSTWO FIGUROWE » PARA SPORTOWA NUMER 1
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim dziękuję za powitanie, Lottie na pewno by się ucieszyła, widząc, że ktoś docenia jej instagramowy sukces. :D A skoro zostałam zaproszona, to bardzo chętnie zgłoszę się po wątek — zwłaszcza, że Archibald też jest na medycynie, więc może nawet zdarzyło mu się kiedyś pomóc w czymś Lottie? Jestem za to pewna, że nie raz nie dwa oglądała go podczas jakichś występów z łyżwiarstwa, bo ona lubi wszystko, co piękne, a łyżwiarstwo figurowe i sam Archie zdecydowanie się do takich rzeczy zaliczają. :D
I chciałam jeszcze pochwalić kartę, bo wyszła po prostu piękna. Końcówka całkowicie mnie oczarowała i zrobiło mi się tak jakoś cieplutko na serduszku.
Pozostaje mi tylko życzyć Ci wspaniałej zabawy na blogu! :)]
LOTTIE
(Cześć znów! Wiesz, że skazujesz się na mnie, tworząc takie klimatyczne postacie, prawda? Bo hej, nie ma nic piękniejszego, niż konie w galopie i zapach powietrza po deszczu. Za truskawkami nie przepadam, niestety, ale pamiętam jak smakują, jeszcze ciepłe od słońca. Jeśli zaś chodzi o postacie: wydaje mi się, że swojskość i wpajane przekonanie, że ciężką pracą można przenieść góry to coś, co może nam ładnie połączyć Archibalda z Nadią, nie wspominając o wspólnym miejscu zatrudnienia czy mieszkaniu niemal po sąsiedzku w akademiku. Z tego musi nam wyjść coś fajnego - oczywiście tylko jeśli będziesz chciała ponownie spróbować coś ze mną napisać. ;) Byłoby miło, bo mówiąc całkowicie szczerze, brakuje mi wątków z Tobą.
OdpowiedzUsuńNie przedłużając, życzę Ci chyba tylko wciągających historii, które zostaną z Tobą na dłużej, bo z tego, co wiem, weny braknie Ci z rzadka, podobnie jak chętnych do pisania, ale czemu tu się dziwić? Panowie spod Twojej ręki są po prostu świetni. Mało ambitne, wiem, ale to już niestety ta pora, kiedy moja kreatywność zbiera się do spania. Zresztą, wiesz dobrze, co sądzę na temat Twoich postaci, niczym bym Cię już nie zaskoczyła.
Baw się dobrze, a jeśli będziesz mieć chęć, zajrzyj do mnie i mojej lisiczki, kiedy już się opublikujemy, bo marzy mi sie wypad na to ranczo. :D)
wychylająca się ze szkiców Nadiya Aristova
[To chyba będzie ulubiony sprzedawca Josie *.*
OdpowiedzUsuńNiby dwa różne światy, ale mam wrażenie, że Archie i Josie jednak są do siebie w jakiś sposób podobni i myślę, że mogą się dogadać, więc chodź, wymyślmy im coś ciekawego ^^]
JOSEPHINE
[ Wow brak mu tej surowości, którą widzę u wykładowcy i ogólnie wydaje się taki... młody xd baw się dobrze, nie męczę, bo pewnie masz mnie już dość :3]
OdpowiedzUsuńABIGAIL
[Czytając kartę aż przypomniało mi się, jak za dzieciaka jeździłam do babci na wieś, gdzie miała właśnie dużo ziemi, a dla takiego dzieciaka to był istny raj, móc biegać po tak wielkiej przestrzeni. Koni nie miała, ale za to były małe kurczaki i kaczki, więc też fajnie :D
OdpowiedzUsuńJa też pochwalę, że karta jest świetna, ładnie napisana, no i szybko się ją czyta. Życzę Ci masy ciekawych wątków i dużo weny, a w razie chęci zapraszam do Ophelii :)]
Ophelia O'Brien
[No to cześć ponownie! ;D Ja tak tylko przelotem, bo plany już nam się snują, ale wpadłam powiedzieć, że bardzo ciekawy pan Ci wyszedł i koniara Belle coś mi podszeptuje, że chętnie by zobaczyła to rodzinne ranczo. ;D
OdpowiedzUsuńPowodzenia z dwoma panami, baw się dobrze!]
Annabelle Sanders
[Witam małego przystojniaczka! <3 Przyszłam tu, bo każdy netflixowy zafiksowaniec oglądający Riverdale nie mógłby przejść obojętnie obok takiego imienia ^^ Jakie to piękne, że ludzie są tak od siebie różni - co dla jednego jest utrapieniem, dla drugiego może być rajem na ziemi. Uderzyła mnie ta myśl, po przeczytaniu Twojej karty postaci i tak zachwyciła, że to magiczne, że ludzie są takimi indywidualistami w pozytywnym tego słowa znaczeniu <: Niby zdajemy sobie z tego sprawę na okrągło, a jednak popełniamy wciąż te same błędy, próbując narzucić innym to, w czym osobiście zawiedliśmy... lub inni próbują manewrować naszym życiem. Dotknęło to mojego osobistego doświadczenia, już nie mówię o Hailey, tylko o samej sobie :) Ahh, życie jest szalone <:
OdpowiedzUsuńOgółem nie ma opcji, żeby Lee i Archie jakimś sposobem się nie spotkali, ponieważ Hailey, tak jak Archie, kocha konie (napisałam nawet wcześniej do administracji o utworzenie klubu jeździeckiego podległego River Falls University, ale brak odzewu) a widzę z karty że Archie chcąc nie chcąc musi zaznajomić się z trzystustronicowymi tomiszczami, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że tych dwoje długo nie pozostanie sobie obcymi! c:]
Hailey Redmayne
[Bądź więc moim pierwszym bibliotecznym wątkiem! <3 Lubię spontaniczność, więc możesz pojechać na żywioł jeśli Ci to odpowiada haa :D]
OdpowiedzUsuńHailey
[Czy Archie zgłasza swoją kandydaturę na to stanowisko w takim razie? ;D]
OdpowiedzUsuńLuna
[O, to, to. Tym niewiniątkom zawsze wolno więcej, wybacza się więcej, pozwala się na więcej. Cóż, Mia nic nie poradzi na to, że wygląda jak dziecko i musi się sporo nagimnastykować, by ukryć swoją nieśmiałość (przeważnie po prostu milczy). Niemniej, być może dzięki temu może sobie pozwolić na odrobinkę więcej?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy! I, oczywiście, zapraszamy do nas.]
Mia Claythorne
Zgodnie z obietnicą...
OdpowiedzUsuńPrzychodzę po wybaczenie.
Przychodzę po odkupienie.
Przychodzę po...
Przychodzę, bo...
Och.
Po prostu jest świetny, okej?
Shay.
[ Przychodzę do Ciebie poza kolejką, ale shh! Wiem, że to niezbyt ładnie, ale Shay łamie teraz prawie wszystkie zasady po kolei i następną w kolejce jest akurat bycie fair wobec siebie oraz innych, więc sama rozumiesz... ;)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim są sąsiadami. Archi i panna Johnson mieszkają na tym samym piętrze, całkiem niedaleko, chociaż zapewne z dwóch różnych powodów. Jednakże możemy zacząć chociażby od banalnej pomocy przy wniesieniu rzeczy do środka. Shay z tą nogą - choć już prawie wcale nie utyka - nie byłaby w stanie zbyt wiele udźwignąć, więc zmuszona byłaby kursować kilkukrotnie od głównego wejścia do pokoju. Przyjechałaby sama taksówką i uparła się żeby nie angażować w to rodziców i jestem pewna, że przynajmniej raz upuści któreś pudło robiąc hałas na korytarzu, tym samym zwracając na siebie uwagę. Czego oczywiście nienawidzi.
Na tę chwilę nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Może Ty miałabyś jakiś lepszy pomysł? ]
Shay.
[Sama mam, nie jest tak źle, da się przywyknąć. :D Dziękuję bardzo! Archie też bardzo fajny chłopak, a do tego jaki przystojniaczek. Aż żałuję, że Mickey się za chłopakami nie ogląda.]
OdpowiedzUsuńMickey Hawthorne
[Jasne, że wątek! Takiego Archiego podziwiać tylko z daleka to nie lza! Nie żeby pan profesor zostawał w tyle... ;D A na maila już odpisałam. :D]
OdpowiedzUsuńAleyne Hudson
[ Okej, możesz śmiało zacząć! W zasadzie - jeśli zamierzasz zacząć już od akcji - możesz założyć, że Shay upuściła pudło z nieszczęsnymi medalami i pucharami. Jak już uprzykrzać jej życie to po całości. ;)
OdpowiedzUsuńBędę myśleć nad dalszymi pomysłami i pewnie dam Ci od razu znać jak coś wpadnie mi do głowy. ]
Shay.
[Zapraszam na wątek do Michała :)]
OdpowiedzUsuńPrzeniosła się na River Falls University pięć lat temu, tuż po pierwszej porażce na Olimpiadzie. Być może podświadomie przeczuwała co się stanie, a być może przepełniała ją po prostu chęć odwdzięczenia się wszystkim za pomoc i wsparcie, jakie sama otrzymała po kontuzji… W każdym razie dopiero teraz, po tych pięciu latach nauki i ciągłej pracy nad sobą, po ciężkiej rehabilitacji i wysłuchiwaniu ciągłych zawoalowanych pretensji ze strony rodziny wreszcie mogła sobie pozwolić na zamieszkanie w uniwersyteckim akademiku. Spakowała wszystkie swoje rzeczy i część z nich przywiozła już na miejsce na początku tygodnia, ale dopiero w piątek po zajęciach była w stanie zabrać resztę. Kategorycznie odmówiła skorzystania z pomocy ze strony ojca, wsiadła w taksówkę i po prostu odjechała z nadzieją, że od tej pory wszystko jakoś samo się ułoży. Nie przewidziała jednak, że transport kilku pudeł będzie stanowił dla niej takie wyzwanie. Udało jej się ubłagać taksówkarza, by ten pomógł jej przenieść rzeczy pod drzwi, ale na tym jego altruizm najwyraźniej się skończył, ponieważ chwilę później wskoczył do swojej taryfy i odjechał. Nie liczyła zresztą na więcej, więc nawet nie poczuła się tym faktem zawiedziona.
OdpowiedzUsuńTeraz, obserwując rozgorączkowanym wzrokiem jak kilka medali i pucharów wypada z brzękiem z kartonowego pudła poczuła jednak ogromne rozgoryczenie. Zacisnęła zęby i rozejrzała się po korytarzu, by się upewnić, że hałas nie zwrócił niczyjej uwagi, po czym niezdarnie przykucnęła przed bałaganem.
— Cholera — wymamrotała wściekle i przytrzymując karton z książkami pod pachą próbowała wolną ręką pozbierać swoje nagrody. Starała się przy tym utrzymywać ciężar ciała na zdrowej nodze, przez co raz po raz traciła równowagę. — Cholerne żelastwo. Cholera... Cholera!
Była tak poirytowana swoją nieporadnością, że nawet nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który zatrzymał się przed nią chwilę później. Sapnęła głośno, zsunęła pakunek z lekturami na podłogę i wreszcie, gdy obie ręce miała już wolne zebrała dwa puchary, statuetkę i kilka medali, po czym ze złością wrzuciła je do pudła.
— Jasne. Byłoby wspaniale, gdyby od razu zostały ze mną na resztę życia — warknęła pod nosem i podniosła wzrok na intruza. Przez kilka sekund przyglądała się mu z nieskrywanym zaskoczeniem, jakby nie bardzo rozumiała jak się tutaj znalazł, a zaraz potem źrenice jej oczu rozszerzyły się jeszcze odrobinę i Johnson zerwała się z miejsca.
Musiała podeprzeć się ściany, by odzyskać pion, ale nie miała z tym większego problemu.
— Ja… Przepraszam — jęknęła speszona i odgarnęła zbłąkane kosmyki włosów za ucho, by nie łaskotały jej w policzki. — Oczywiście, będę bardzo wdzięczna za pomoc — przyznała i posłała nieznajomemu uśmiech, którym próbowała zrekompensować wcześniejsze zachowanie. Machnęła ręką na kartony, po czym zerknęła przez ramię w kierunku wejścia na piętro. — Taksówkarz zostawił resztę przed drzwiami, nie ma tego dużo, ale… — urwała, ponownie skupiając swoją uwagę na studencie. — To głównie książki i sprzęt — sprostowała, a jej spojrzenie na moment ześlizgnęło się na nieszczęsne pudło z nagrodami.
Wciąż stało otwarte, więc Shaylee uniosła stopę i pośpiesznie zakryła błyszczące złotem wnętrze. Teraz na wierzchu pojawił się nieco zatarty, czarny napis głoszący drukowanymi literami wszem i wobec, że zawartość została już jakiś czas temu przeznaczona do wyrzucenia.
— Właściwie nie wiem po co to ze sobą targam — przyznała zakłopotana sytuacją i wyciągnęła w kierunku mężczyzny chłodną dłoń. Zignorowała fakt, że jej palce drżały nieznacznie pod wpływem wcześniejszego zdenerwowania, a zamiast tego w kontraście podchwyciła spojrzenie niebieskich oczu i odwzajemniła je bez żadnego skrępowania. — Shay.
Shay.
[Zerwanie ścięgna Achillesa to najgorszy z możliwych urazów — skutki nie do cofnięcia. Odniosłaś właściwe wrażenie z tym, że lektury stanowią dla niego zamiennik, na samym początku były też sposobem na zabicie czasu — po operacji gips nosi się 6 tygodni, kolejne 6 trwa rehabilitacja. Castiel nie do końca pogodził się z tym stanem rzeczy, a nie może na niego nijak wpłynąć.
OdpowiedzUsuńMasz bardzo charakterystyczny dobór imion dla postaci. Chciałabym ich jakoś połączyć, ponieważ na MC nam nie wyszło, a w zasadzie to mnie ciężko było powiązać z kimś Marcela czymś sensownym, co nie wydawałoby się naciągane, ale na ten moment nie przychodzi mi nic do głowy, wybacz. Dziękuję jak najbardziej za życzenia.]
Castiel Berne
[Elizabeth się opiera, ale ja przybywam, oczywiście! ♥]
OdpowiedzUsuńLissy
Odkąd tylko otworzyła list oznajmujący o przyjęciu jej na listę studentów River Falls University, każdego dnia czuła narastający skurcz w żołądku na myśl o opuszczeniu bezpiecznej przystani, jaką stanowił jej dom. Obawiała się tej przeprowadzki. Tam, w Aberdeen, nic nigdy jej nie groziło. Dzięki poświęceniu i zaangażowaniu rodziców nie była narażana na niebezpieczeństwa związane z przebywaniem w niewłaściwym towarzystwie czy nadmiarem wolnego czasu, z którym nie miałaby co zrobić. Do ukończenia szkoły średniej codziennie odwożona była przez mamę pod bramy prywatnej, protestanckiej szkoły i nawet będąc w Community College, skupiała się wyłącznie na nauce oraz jak najwcześniejszym powrocie do obowiązków wyznaczanych jej przez Wspólnotę. Pomimo jednak wszystkich obaw dyktowanych przez martwiących się o nią rodziców, gdzieś w środku nie mogła już doczekać się zasmakowania życia pośród studenckiej społeczności; poczucia w końcu jak to jest faktycznie przynależeć do wspólnoty składającej się przede wszystkim z jej rówieśników, a nie osób wierzących w te same idee głoszone na ambonie. Chciała poznać smak prawdziwego życia, o którym do tej pory słyszała tylko w samych negatywach. Na własnej skórze przekonać się czy naprawdę życie w pojedynkę pośród ludzi, którzy zupełnie jej nie znają będzie tak samo złe, jak opisywał to ich duchowny, jej tata.
OdpowiedzUsuńPo ośmiu miesiącach spędzonych w Spokane mogła już śmiało stwierdzić, że miał on rację. Jej ucieczka z rodzinnego miasta zakończyła się dosyć brutalnym zderzeniem z rzeczywistością, o jakiej istnieniu do tej pory nie miała najmniejszego pojęcia. Liczba ludzi, z jaką codziennie mijała się na kampusie była przerażająca. Zwykle trzymali się oni w grupach, słuchali głośnej, hałaśliwej muzyki i śmiali się z rzeczy, które usłyszane mimowolnie nie wywoływały na twarzy Elizabeth nawet drobnego uśmiechu. W końcu jak mogła cieszyć się z tego, że jakaś para zakończyła swój związek poprzez wysyłanie do siebie agresywnych wiadomości tekstowych albo wykrzykując słowa, których znaczenia Lissy wolała nawet nie sprawdzać w swoim laptopie? Mijając te grupki niemal codziennie słyszała, jak umawiają się oni na kolejne imprezy – dzień tygodnia nie był istotny, bo oni zawsze znajdywali czas na zabawę i picie. Zapach alkoholu nie był dla niej znajomy, a przez pierwsze tygodnie krzywiła ilekroć tylko mijała kogoś z otworzoną puszką piwa na terenie kampusu. Nadal to robiła, gdy kwaśny zapach docierał do jej nozdrzy. Nie rozumiała tego, dlaczego musieli oni pić w środku dnia ani czemu tak dużo pustych butelek po alkoholu stało w kuchni jej bractwa w każdy weekend. Omijała szerokim łukiem każdą taką imprezę, zawczasu zamykając się w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach i programami graficznymi, w których robiła projekty na zajęcia z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Wyprzedzała swoich kolegów z zajęć we wszystkich przygotowaniach, a zdobycie stażu w znanej firmie graficznej pozwalała jej na wypełnienie tych kilku godzin, z którymi czasami nie miała co zrobić pomiędzy zajęciami. Lenistwo było grzechem, od którego uciekała, jak tylko mogła.
Głównie dlatego zamiast wylegiwać się na trawie i korzystać z pogodnego nieba, siedziała na ławce przy jednym z licznych, drewnianych stołów rozstawionych w tej części kampusu i szkicowała obraz budynku, który później zamierzała przenieść do programu, w którym tworzyła krótki film 3D jako zaliczenie jednych zajęć. Miała ponad miesiąc na oddanie tej pracy, ale niewiele poprawek zostało już do zrobienia i była pewna, że za tydzień uda jej się przekazać wykładowcy cały projekt. Skupiona na swojej pracy początkowo nie zorientowała się, że ktoś obserwuje ją z oddali. Jej kontakty z rówieśnikami ograniczały się do raczej krótkich, nic nieznaczących rozmów. Zwykle ktoś albo potrzebował pomocy przy wykonaniu jakiegoś zadania na zajęcia, albo ku uciesze swoich znajomych zadawał jej głupie pytania, na które nie znała odpowiedzi, bo nie oglądała takich filmów jak Avengersi ani nie chodziła na koncerty popularnych artystów.
Na dodatek nie była przyzwyczajona do takiego traktowania i nigdy nie wiedziała, kiedy ktoś z niej żartuje. Wychowano ją według ideologii, że każdemu należy się pomoc i nikogo nie wolno ignorować. Dlatego, gdy nieznajomy chłopak podszedł do niej z pytaniem czy może koło niej usiąść i pogadać, to nie mogła zaprotestować, bo nie robił niczego niestosownego. Mimowolnie jednak jej mięśnie napięły się na widok wytatuowanego kawałka skóry pojawiającego się pod podwiniętym materiałem koszuli. Tatuaże oznaczały kłopoty. Chłopcy oznaczali kłopoty, z którymi Elizabeth nadal nie potrafiła sobie poradzić. Do czasu wyjazdu z Aberdeen miała kontakt tylko z chłopakami z ich Wspólnoty, którzy byli bardzo poukładani i nigdy nie próbowali nawet pocałować jej w policzek. Nie to, co tutaj, gdzie niemal codziennie zaskoczona patrzyła na ludzi, którzy bez skrępowania wpychali sobie języki do buzi na oczach wszystkich i obściskiwali się ku uciesze swoich znajomych.
Usuń— Daj spokój, Śliczna, to tylko jeden buziak — zauważył Daniel, kiedy nachylał się bliżej jej ucha. Jego chęć rozmowy dotyczyła jej życia osobistego oraz zadawania pytań, czy nie chciałaby pocałować kogoś takiego, jak on. Nie chciała. I bardzo nie chciała mu tego też jasno powiedzieć, żeby go nie zranić. Krzywdzenie innych nie było akceptowane. Im bardziej więc on nachylał się w jej kierunku, tym bardziej ona odchylała się i odsuwała w przeciwną stronę. Powoli kończyła się jednak ławka, na której siedzieli, a Elizabeth czuła się coraz bardziej osaczona, gdy jego cytrynowy oddech uderzył jej w nozdrza. — Nie powiesz mi, że nigdy…
I wtedy to się stało. Nie pocałunek, bo Elizabeth specjalnie przekręciła twarz w drugą stronę, ale ratunek. Nadeszła w końcu pomoc, której potrzebowała, a chociaż nie miała jeszcze odwagi spojrzeć w górę i zobaczyć kto sprawił, że przestała czuć tors obcego chłopaka napierający na jej ramię, to odetchnęła z ulgą.
— Ej, kurwa, co robisz! — oburzył się Daniel, wyraźnie poirytowany przerwaniem mu jego miłosnych podbojów. Elizabeth na sam dźwięk przekleństwa w jego ustach przymknęła na chwilę oczy. Nie mogła tego słuchać. Używanie takich słów było przecież grzechem. Całowanie się z obcymi chłopcami także. — Stary, zajęty byłem, mogłeś się nie wtrącać — mruknął nadal z niezadowoleniem Hudson, wyrywając ramię z uścisku kumpla i wstając ze swojego miejsca. Postawa drugiego chłopaka wydawała się być niewzruszona, a jej oprawca musiał zdawać sobie sprawę z tego, że stracił szansę na zrealizowanie swojego planu. — Jak tam wolisz, udanego umierania z nudów z tą cnotką — przestrzegł go tylko Hudson, a przesuwająca się z powrotem na swoje miejsce Elizabeth udawała, że nie słucha jego paplaniny. Dopiero, gdy jego miejsce zostało zajęte przez drugiego z chłopaków odważyła się spojrzeć na niego swoimi czekoladowymi oczami. Na widok jego muskularnej sylwetki prawie skurczyła się w sobie. Czyżby wpadła z deszczu pod rynnę?
Jej obowiązkiem było jednak podziękowanie mu i nie ocenianie z góry, dlatego zmusiła się do przełknięcia guli, która powstała w jej gardle, gdy poprzedni chłopak próbował zmusić ją do pocałunku.
— Dziękuję za pomoc — powiedziała swoim delikatnym głosem, którym zawsze zwracała się do każdej osoby. Prawą ręką, w której nie trzymała ołówka, zaczesała kosmyki ciemnych włosów za ucho, a skromna bransoletka z koniczyną zabrzęczała cicho w okolicach jej ucha. — Naprawdę potrzebujesz pomocy z rysunku? — spytała niepewnie, bo wcale nie wiedziała, czy powinna wierzyć w jego słowa. Czy mogła wierzyć w słowa kogokolwiek, kto z nią rozmawiał odkąd przybyła do Spokane.
Elizabeth Cotton ♥
Delikatnie gryząc w konsternacji popękane usta, raz jeszcze przyjrzała się pustej, przytłaczająco białej ścianie. Popukała opuszkiem w niemal tak samo blady policzek, zupełnie jakby ten ruch miał jej nastręczyć pomysłów; nie miała dużego pola do popisu przy aranżacji, ale była pewna, że tak tego nie zostawi. Pokój na chwilę obecną bardziej przypominał jej salę szpitala psychiatrycznego, aniżeli miejsce warte zamieszkania.
OdpowiedzUsuńOczywiście, wszystko było tu piękne i nowoczesne, ale mimo to łapała się na myśli, że woli ten swój zabiedzony kącik w Czechach. Może nie był wystawny, ale z pewnością przytulny. To wnętrze było natomiast okropnie zimne, przynajmniej jej zdaniem. Nie będzie w stanie tu zasnąć... A może po prostu szukała sobie wymówek, powodowana tęsknotą za domem. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jak to mawiają, a Nadia podpisywała się pod tym rękoma i nogami.
Kiedy mury do niej nie przemówiły, ściągnęła krótko lisie brwi i machnęła na to ręką, postanawiając zająć się czymś innym z nadzieją, że pomysł prędzej czy później nawiedzi ją sam – w tym czasie mogła dokończyć rozpakowywanie.
Robota nie była nadto ciężka, czy też nawet pracochłonna. Nie zabrała ze sobą wiele, bo i nie miała wiele. Poza tym, podróż ze środkowej Europy do Stanów nie należała do najłatwiejszych. Przesiadki, zaleganie na lotniskach, nierzadko konieczność szybkiego reagowania; musiała być mobilna i wielkie torby byłyby sporym utrudnieniem. Zabrała ze sobą jedynie niezbędne rzeczy, tłumacząc się sama przed sobą, że resztę uda jej dowieźć przy najbliższej okazji, najprawdopodobniej świąt Bożego Narodzenia. Z perspektywy chwili obecnej ta sposobność wydawała jej się skrajnie odległa i natychmiast pożałowała swojej decyzji. Niewątpliwie będzie tęsknić za swoją kolekcją łapaczy snów czy ręcznie wykonanym modelem statku kosmicznego SSV Normandy.
Westchnęła. Teoretycznie mogłaby wysłać rodzicom część oszczędności odłożonych podczas pracy, by nadali paczkę, miała jednak świadomość, że jest to dość kosztowne i zwyczajnie było jej żal pieniędzy. Zdecydowanie lepiej było zachować je na czarną godzinę, zwłaszcza, że po zakupie laptopa, biletu w jedną stronę do Waszyngtonu i paru porządnych ubrań nie zostało tego dużo.
Kiedy garderoba spoczywała już schludnie poskładana na półkach, Nadia po raz kolejny wróciła do walizki, a na jej ustach niespodziewanie wykwitł uśmiech. Z samego dna spoglądał na nią jej ulubiony koc w stare, słowiańskie wzory przeplatane kwiatami – namiastka domu w obcym, odległym świecie. Wzięła go w ręce, po czym spojrzała na pustą ścianę. I tak rodzi się koncepcja.
Podsunęła sobie krzesło pod szafę, by po chwili wejść na nie razem ze swoją nową dekoracją. Nie wiedziała jeszcze jak zamierza ją zawiesić, choć usilnie nad tym pracowała. Kiedy tak rozglądała się po pokoju, szukając odpowiednich punktów do zaczepienia linki, na której mogła by zawisnąć narzuta, nieopatrznie zmieniła ustawienie stóp na niewielkiej powierzchni siedziska i nim zdążyła zarejestrować, co tak naprawdę się dzieje, runęła jak długa na ziemię; mebel razem z nią. Brak jakiegokolwiek środka ciężkości uczynił upadek dość głośnym, nawet jeśli Aristovej daleko było do nadwagi.
Musiała przyłożyć potylicą w podłogę, bowiem na chwilę ją zamroczyło, a w uszach rozdzwoniło się w znajomy, nieprzyjemny sposób. Nawet nie przyszło jej jeszcze do głowy, by próbować się podnieść, choć niedogodną sytuację skwitowała żałosnym jękiem. Obawiała się poruszyć w obawie, że uderzą w nią nagłe mdłości, a ostatnie na co miała ochotę to zwrócić teraz zawartość żołądka. Cóż, przynajmniej nie zjadła dziś dużo. By choć trochę polepszyć swoją obecną sytuację, dłonią zasłoniła oczy przed słońcem padającym na nią przez okno. Zawsze to odrobina komfortu, nim zdecyduje się wstać.
niezdara Nadia
Wychowywana przede wszystkim przez Wspólnotę nie zdawała sobie sprawy z bardzo wielu rzeczy. Zaliczał się do tego między innymi fakt, że to, co ona uważała za niestosowne, dla pozostałej części społeczeństwa było naturalnym zachowaniem widywanym każdego dnia niezależnie od miejsca swojego pobytu. Imprezy do białego rana były czymś normalnym, leniwe spędzanie popołudnia wśród znajomych i picie alkoholu na terenie kampusu było normalne, spóźnianie się na zajęcia było naturalną konsekwencją korzystania ze studenckiego życia. Jej zachowanie? Nie wpasowywało się w żadne formy „normalności” znanej w Spokane. Budziła się zawsze przynajmniej półtorej godziny przed pierwszymi zajęciami, zakładała idealnie wyprasowane poprzedniego dnia ubrania, jadła pożywne śniadanie w chwili, gdy pozostałe dziewczyny z jej bractwa biły się o dostęp do łazienek. Ona spędzała tam rano zwykle niecałe dziesięć minut, które wiązało się z wzięciem prysznica i ubraniem się. Nie miała kupionego nawet jednego kosmetyku do robienia makijażu, a jedyne co rano nakładała na twarz, to lekki krem chroniący jej skórę przed słońcem. Przerażało to każdą dziewczynę, które mijały ją z kosmetyczkami wypełnionymi po brzegi różnymi tuszami, podkładami, pudrami, cieniami, szminkami i różnymi innymi rzeczami, których Elizabeth nawet nie rozpoznawała. Na zajęciach pojawiała się z dziesięciominutowym wyprzedzeniem i nigdy nie spóźniała się nigdzie. Nie przychodziła też nieprzygotowana, a materiał, który omawiali na danych zajęciach zwykle miała przerobiony dwa razy. W przeciwieństwie do swoich współlokatorek chodziła wcześnie spać, a cały wolny czas spędzała na tworzeniu kolejnych projektów graficznych. Zarzekała się ojcu, że przyjechała tutaj, żeby się uczyć i to właśnie robiła. Skupiała się na każdym dodatkowym zadaniu proponowanym przez wykładowców, całkowicie omijając życie studenckie, do którego nie potrafiła się wpasować ze swoim wycofanym sposobem bycia. Początkowo myślała, że pozna tutaj smak wolności, ale im dłużej przebywała na kampusie, tym bardziej wszyscy uświadamiali jej, że nie była przystosowana do życia w ich towarzystwie.
OdpowiedzUsuńW rodzinnym mieście jej skromne podejście do życia i nieafiszowanie się niczym było powszechnie oczekiwane. Wspólnota wymagała od niej stosownego ubierania się, więc podczas zakupów nawet nie spoglądała na wyzywające ubrania, które nie pasowały do jej kobiecego, delikatnego stylu. Rodzice otaczali ją przesadną troską, pilnując w dzieciństwie, by nic sobie nie zdarła podczas pilnowanych przez nich zabaw na świeżym powietrzu oraz by bezpiecznie wróciła do domu ze szkoły. Angażowali ją we wszystkie zajęcia, w których sami uczestniczyli, przez co spędzała całe dnie będąc zawsze w zasięgu ich wzroku. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że była to bardzo nietypowa wizja rodziny i nie miała zbyt wiele wspólnego z bezgranicznym zaufaniem czy czystą miłością nieobarczoną żadną ideologią. Wychowała się jednak w takim otoczeniu, wśród dzieci, który w identyczny sposób byli traktowani przez swoich rodziców, brała to więc za coś zupełnie normalnego. To „normalność” Spokane była dla niej czymś dziwnym.
Zachowanie prezentowane przez większość studentów tym bardziej pozostawało poza zasięgiem jej logicznego myślenia. Nie potrafiła odnaleźć się w sytuacjach takich, jak ta z Hudsonem, ponieważ do zeszłego roku, żaden chłopak nie był tak bezpośredni w stosunku do niej. Nie nawykła do bycia wytykaną palcami. Tym bardziej, że jej zdaniem, nie robiła przecież nikomu nic złego.
Słuchając nieznajomego, skupiła całą swoją uwagę na nim. Nie potrafiła ignorować ludzi, gdy Ci odzywali się już do niej. Tym bardziej, jeśli dwie minuty wcześniej odciągnęli od niej nachalnego chłopaka, który chciał ją pocałować, chociaż nigdy wcześniej nie rozmawiała z nim.
— Drzewa to wbrew pozorom jedne z trudniejszych rzeczy do narysowania — wyznała, posyłając mu niepewne spojrzenie zanim odwróciła wzrok na swój rysownik i przewertowała kilka kartek w poszukiwaniu innego szkicu. Znajdowało się na nim jedynie stare drzewo, ale było bardzo dokładnie narysowane w wersji 3D, ze wszystkimi zagłębieniami jakich można spodziewać się na korze oraz liściach. Całość wyglądała jakby chciała wyjść z kartki i pojawić się w rzeczywistym świecie. Właściwie znajdowało się ono kilkanaście metrów od nich, bo rysowała je któregoś popołudnia z tego samego miejsca, w którym obecnie siedzieli. — Mają tyle detali, że trudno jest oddać prawdziwą fakturę kory. Budynki są bardziej symetryczne, lepiej byłoby od nich zacząć — powiedziała, podsuwając delikatnie notatnik w stronę nieznajomego. Ludzie często myślą, że proste są rzeczy, które tak naprawdę sprawiają rysownikom najwięcej trudności.
Usuń— Długo jeździsz? — spytała, przelotnie zerkając na łyżwy, które leżały nieopodal. Sama uwielbiała wychodzić na lód i oczyścić swój umysł z negatywnych emocji podczas jazdy. Był to jedyny sport, na który rodzice pozwolili jej po wielu płaczach i błaganiach. Oczywiście jeździła sporadycznie, ale bardzo to lubiła. — I… nie musisz tu ze mną siedzieć. Ten chłopak pewnie na razie tu nie wróci. — Taką przynajmniej miała nadzieję.
Elizabeth Cotton
Dla mnie nie mają już żadnego znaczenia… Miała to na końcu języka, ale w ostatniej chwili, ściskając dłoń mężczyzny, nieco się zawahała. Bynajmniej nie dlatego, że szorstkość jego skóry stanowiła dla niej jakiś problem – jej ręce również nie były idealnie gładkie. Zdobiły je odciski od ściskania kul ortopedycznych, ciężkiej pracy po godzinach, by móc się usamodzielnić i walki na siłowni o to, by wreszcie odzyskać upragnioną sprawność. Chodziło raczej o ton głosu, jakim wyraził to przypuszczenie, zupełnie jakby to rozumiał. Właśnie dlatego nie odpowiedziała i zamiast tego utrzymała na twarzy uśmiech o kilka chwil dłużej. Nie chciała przypadkiem urazić studenta swoim wyznaniem tym bardziej, że mógł mieć odrobinę racji nawet jeśli każda komórka w jej ciele pragnęła temu zaprzeczyć. Prawda była taka, że te nagrody nie miały już takiego znaczenia jak kiedyś… Brakowało pośród nich tej najważniejszej, dla której zaprzepaściła swoją karierę i tylko przypominały jej o tym, ile w efekcie utraciła.
OdpowiedzUsuń— Mieszkam pod trzynastką — mruknęła, ale nie wyglądała na zmartwioną tą pechową liczbą.
— Miałam ostatnio trochę czasu — przyznała, odsuwając się nieznacznie, by Archibald mógł spokojnie podnieść jedno z pudeł. — Okazało się, że jestem w tym całkiem niezła — dodała, zaraz idąc w jego ślady. Chwyciła karton z nagrodami i podniosła go, starając się z całych sił nie zerkać w kierunku jego wnętrza. Zamiast tego przyjrzała się więc towarzyszowi nieco uważniej. — Mam na myśli czytanie, nie lenistwo! — uściśliła pośpiesznie, gdy tylko zorientowała się, że należy to zaznaczyć, by blondyn nie zrozumiał jej opacznie i zaśmiała się pod nosem.
— Ale nie potrafię znaleźć żadnej ulubionej książki — przyznała, choć przecież nie zapytał o nic więcej. Uznała jednak, że niezobowiązująca rozmowa im nie zaszkodzi. To była miła odmiana po wszystkich tych ciężkich bataliach, jakie przeprowadziła z rodzicami. — Za dużo gatunków, za dużo dobrych, ciekawych pozycji chociaż nie ukrywam, że fantastyka obecnie chyba najbardziej do mnie przemawia — kontynuowała, próbując przypomnieć sobie jakiś tytuł. — Z drugiej strony nawet atlas anatomiczny bywa ciekawy — dodała niezrażona faktem, że jej gust może wydać się Archibaldowi dziwny.
Kiedy dotarli na miejsce nacisnęła klamkę łokciem i zaraz pchnęła drzwi biodrem, by otworzyły się nieco szerzej. Pokój nie wyróżniał się układem od pozostałych. Białe ściany sprawiały, że wydawał się Shay nieco chłodny i nieprzyjemny, ale nie zdążyła jeszcze udekorować go żadnymi osobistymi bibelotami. Nie miała ich zresztą zbyt wiele. Nie posiadała pamiątek z wycieczek, nie kolekcjonowała niczego szczególnego, by móc się tym komuś pochwalić, a z rodziną nie łączyła jej na tyle szczególna więź, by zastawić powierzchnię biurka ich zdjęciami. Wisiała nad nim jednak duża, korkowa tablica, gdzie poza plakatem z opisem układu mięśniowego ludzkiej nogi została przypięta także kartka A4 z jakąś listą zatytułowaną „Do nadrobienia”.
Johnson położyła pudło z trofeami w kącie i wyprostowała się, by zakryć kartkę przez wzrokiem studenta. Były na niej punkty, które dla niej miały sens, ponieważ zawsze ją omijały, ale dla normalnego faceta mogły być po prostu śmieszne. Jak choćby zjedzenie całego litrowego pudełka lodów na raz, nauka jazdy konno czy wyprawa na wycieczkę w góry, niedaleko których przecież mieszkali. Teraz, kiedy nie miała już żadnego wytłumaczenia w postaci treningów trudno się było przyznać przed kimś obcym, że nie doświadczyło się w życiu nawet tak banalnych rzeczy.
Shay.
[Dziękujemy ślicznie i w razie chęci zapraszamy na pierożki. I nie tylko. c;]
OdpowiedzUsuńFrancesca Ritz
[Cześć, nie ma mnie jeszcze na blogu ale mam pytanie, co powiesz, żeby moja pani była w parze z Archibaldem na łyżwiarstwie?]
OdpowiedzUsuń[Cześć, nie ma problemu. Zapraszam!]
Usuń[A podałabyś mi mejla? Chciałam kilka faktów ustalić. :)]
Usuńzdaniezlozone@gmail.com :)
Usuń[Bardzo dziękuję za przywitanie i jako, że są razem w parze, może pociągniemy im jakiś wątek?]
OdpowiedzUsuńThora Lydia Jönsson
[Możemy zrobić im jakaś relacje albo zostać na koleżeństwie. Myślę jednak, że pierwsza opcja będzie dla nas ciekawsza. Przykładowo się kolegują/przyjaźnią, a o moja pani odrobinę sobie do Archibalda(swoją drogą świetne imię) wzdycha. Mogła się nawet w nim zauroczyć, w końcu spędzają ze sobą masę czasu i dodajmy im, że się dobrze dogadują. Nie podlega dyskusji, że Archibald jest przystojnym mężczyzną to i powodzenie wśród studentek ma - może nawet była plotka, że się z kimś umawia(chyba, że już masz coś miłosnego w wątkach to można to wpleść) i oczywiście Thora nie wychyla się ze swoimi uczuciami. No i teraz są dwie opcje:
OdpowiedzUsuńa) pod wpływem emocji, bądź wysokoprocentowych trunków(Thora jakimś cudem poszła na imprezę) się pocałowali, albo dziewczyna wyznała mu swojego uczucia;
b) trener od łyżwiarstwa wymyślił im jakąś nową choreografię, która kończy się pocałunkiem, co dla nich jest dosyć niezręczne.]
Thora Lydia Jönsson
OdpowiedzUsuńJestem jak najbardziej za tym połączeniem. Thora poszłaby na jakąś wielką imprezę tylko, gdyby Archie ją do tego namówił, więc to akurat jest do zrobienia. Kwestia toastów wyjdzie jeśli będzie jakaś przyjaciółka Thory – na tę chwilę również random bo takowej relacji jeszcze w wątkach nie mam. Cała reszta z wyznaniem uczuć i pocałunkiem i choreografią się zgadza. Ustalmy tylko, w którym momencie zaczynamy, ja bym była za treningiem/spotkaniem gdzieś w szkole i namawianiem na imprezę.
Thora Lydia Jönsson
[Zgadzam się na wszystko. ;) Chcesz zacząć czy ja mam coś sklecić?]
OdpowiedzUsuńThora Lydia Jönsson
[Hm, powiedzmy, że będzie to Karla Mrtinez.]
OdpowiedzUsuńThora Lydia Jönsson
[ Dziękuję za powitanie i miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńTwój pan też jest bardzo ciekawy i wydaje się taki... sympatyczny. A moje serce skradły konie, które prywatnie są moją ogromną miłością. Także jeśli tylko masz ochotę to ja bym się skusiła na jakiś miły wątek :) ]
Michelle
[ Z pewnością się kojarzą, a znać... jak wolisz :) Na pewno Michelle będzie go znać ze słyszenia, ale to nie ten typ co plotki bierze na poważnie, musi się sama o wszystkim przekonać.
OdpowiedzUsuńMichelle w przeszłości wyjechała na wymianę, powiedzmy że pierwszy/drugi rok ;) Obecnie jest na trzecim roku tu na miejscu i na razie nigdzie się nie wybiera.
Nie wiem, czy masz jakiś koncept na ich powiązanie, ale można zrobić coś takiego, że wpadną na siebie na przykład w jego miejscu pracy. Jakaś koleżanka Michelle może poprosić ją by zrobiła jej kilka zdjęć, a Michelle która jest wszystkiego ciekawa na pewno sama pokręci się po całym obiekcie i robiła mnóstwo zdjęć, może i nawet Archibaldowi podczas pracy.
Jeśli ci takie coś nie odpowiada to myślimy dalej :) ]
[Bardzo fajne zdjęcie i bardzo fajny pan. Dziękuję za powitanie :) Zaproponowałabym wątek, jednak na tą chwilę nie mam zbytnio wyszukanego pomysłu, jak coś mi wpadnie do głowy to się odezwę. Chyba, że Ty masz coś :)]
OdpowiedzUsuńAlice
Sama Elizabeth nie mogła powiedzieć, że była wychowywana w duchu akceptacji każdego człowieka. W teorii głosili takie prawdy na praktycznie każdym spotkaniu, szczycili się pomaganiem biednym i niepełnosprawnym, a Pismo Święte zobowiązywało całą Wspólnotę do wspierania wszystkich bez względu na pochodzenie, osobiste wybory czy wygłaszane poglądy. Prawda była jednak taka, że przy rodzinnym stole codziennie spotykała się z krytycznymi uwagami dotyczącymi osób różniących się od jej ojca. Pastor Cotton chociaż starał się w oczach Wspólnoty wyglądać na otwartego człowieka, to tak naprawdę jego zaściankowość wychodziła niemal na każdym kroku. Jeśli nikt nie patrzył mu na ręce, to krytykował kobiety zniżające się do odsprzedawania swojego ciała zamiast pójścia do zwykłej pracy; młodych ludzi zatracających się w używkach, jakby to była najgorsza rzecz na świecie; ich głośne imprezy oraz auta, którym zagłuszali spokój jego niedzielnych przykazań; ich wulgarny język, którego nie akceptował oraz zmiany jakie często wprowadzali na swoim ciele. Kolczyki w brwiach, w wargach, w nosie, tatuaże na ciele, kolorowe pasemka na włosach… wszystko to było dla niego objawem działalności zła. To przed nimi próbował ją chronić przez całe życie i to dlatego nie mogła przyjaźnić się z nikim, kto nie należał do ich Wspólnoty. Nigdy tego nie rozumiała, dlatego jedyne kłótnie jakie zdarzały się w ich domu dotyczyły tego, dlaczego odezwała się do najgorszego chłopaka ze swojej szkoły albo dlaczego ktoś, kto nie należał do ich Wspólnoty przyszedł na godzinę do ich domu w celu nauki do poprawkowego testu. Wybłaganie wyjazdu do Spokane było dla Elizabeth jak wygranie na loterii i po raz pierwszy zderzenie się z prawdziwym światem. Nie był on tak różowy, jak chciałaby żeby był, ale nigdy też nie oczekiwała, że będzie idealny. Miała tylko nadzieję, że bez obserwującego każdy jej ruch ojca łatwiej przyjdzie jej wpasowanie się do niego, ale to ta część okazała się być właśnie najtrudniejsza.
OdpowiedzUsuńWpasowanie się.
Elizabeth po upływie tych kilku miesięcy miała nieodparte wrażenie, że jest tak samo daleko od nawiązania tutaj znajomości z kimkolwiek, jak była pierwszego dnia. Mimo to kąciki jej warg uniosły się minimalnie ku górze, a wzrokiem uciekła na szkicownik, gdy słuchała speszona słuchała opinii nieznajomego chłopaka. Nie lubiła się przechwalać – to był w końcu grzech. Była jednak na ogół dumna ze swoich rysunków i lubiła szkicować tak często, jak to tylko było możliwe. Miała tak od dzieciństwa, a związanie swojej przyszłości z rysowaniem wydawało się całkiem naturalne.
— Myślę, że problem miałbyś dopiero przy dziesiątej kresce, ale dalibyśmy radę — stwierdziła trochę mniej pewnie niż jeszcze chwilę temu, gdy mówiła o stopniu trudności rysowania drzew takie jak to, które miała w swoim brudnopisie. Nie wiedziała czy chłopak faktycznie był tak kiepski w rysunku. Wychodziła jednak z założenia, że po odpowiednich wskazówkach każdy lepiej lub gorzej poradziłby sobie z narysowaniem czegoś. To nie była przecież fizyka kwantowa.
Słuchała go uważnie, czując minimalny podziw na dźwięk słów „jazda figurowa”. Ona sama chociaż uwielbiała łyżwy, to nigdy nie dostała pozwolenia na prawdziwe trenowanie tego hobby. Rodzice traktowali to tylko jako chwilową zachciankę, a na widok każdego wyskoku jakiego próbowała się nauczyć podczas przejażdżek po lodowisku grozili jej, że będzie to ostatni raz, kiedy ją tu przywieźli jeśli nie przestanie. Tak naprawdę różne figury zaczęła ćwiczyć dopiero jako szesnastolatka, gdy mogła już przebywać na lodowisku bez opieki dorosłych. Wtedy też nabawiła się największej ilości siniaków w swoim życiu
— Musisz świetnie sobie radzić na lodzie. Pewnie tam to Ty nabawiłbyś się załamania nerwowego, jakbyś zobaczył jak jeżdżę. — Zerknęła na chwilę w jego oczy, ale zaraz speszyła się i spojrzała na swoje ręce, trzymające grafit, którym rysowała. Palce lewej dłoni miała odrobinę brudne. W tej chwili mogła cieszyć się, że jest leworęczna, bo przynajmniej nie będzie aż takiej niezręczności, gdy poda rękę chłopakowi.
— Nie przeszkadzasz mi.
UsuńMówiła całkiem szczerze, chociaż delikatnie zaczerwieniła się, gdy tylko te słowa rozbrzmiały pomiędzy nimi. Nie chciała, żeby czuł się zobowiązany do siedzenia tutaj z nią, nawet jeśli był pierwszą osobą w tym tygodniu, która nie była nauczycielem i rozmawiała z nią. O ile pięć minut wspólnego siedzenia na ławce można nazwać rozmową.
— To znaczy nie musisz tu też siedzieć, oczywiście, ale nie chcę żebyś myślał, że przeszkadzasz. Nie robię nic istotnego. Myślałam, że masz może coś do zrobienia albo musisz gdzieś iść, wszyscy tutaj ciągle gdzieś się śpieszą, siedząc tutaj można to łatwo zauważyć… — zaczęła mówić dużo, co robiła zawsze, gdy była zdenerwowana. Przekazywane przez nią informacje mieszały się ze sobą, gdy przechodziła ciągle z jednego tematu na drugi, a jej policzki robiły się coraz bardziej różowe. Na bladej cerze było to dodatkowo widoczne. Czuła, że musiała jednak zakończyć ten monolog, dlatego wyciągnęła rękę do szatyna siedzącego obok niej. — Jestem Elizabeth.
Elizabeth Cotton
Jego staromodność była tym, co sprawiało, że Elizabeth czuła się minimalnie mniej skrępowana podczas tej krótkiej rozmowy. Nie przypominał on wszystkich chłopaków, którzy od jej przyjazdu próbowali nawiązać z nią kontakt, a ich rozmowa nie opierała się na żadnych podtekstach. Wręcz przeciwnie – skupiała się na pasjach, których Elizabeth nie miała może dużo, ale każdej starała się poświęcać w stu procentach. Było to przyjemnie odświeżające. Tym bardziej, że jej styczność z nowoczesnością ograniczała się wyłącznie do posiadania dobrego komputera zakupionego z pieniędzy zarobionych w sklepie papierniczym. Potrzebowała go do studiów i pracowania w zaawansowanych programach graficznych, chociaż prawda była taka, że gdyby cokolwiek w nim się zepsuło, to nie miałaby nawet pojęcia gdzie doszukiwać się problemu. Nie używała komputera w żadnym innym celu niż nauka, a i ta często kończyła się na siedzeniu w książkach w bibliotece niż na szybkim wyszukiwaniu informacji w sieci. Pod tym względem też była zacofana dla rówieśników. Nie było to dla niej niczym nowym, ale ona naprawdę lubiła się uczyć i często sięgała po książki, które nawet nie były związane z jej kierunkiem studiów.
OdpowiedzUsuńSkinęła głową, od razu akceptując wyjaśnienia dopiero co poznanego Archibalda. Ich konwersacja zakończyła się bardzo szybko, ale dla panny Cotton nie było to niczym nowym. Wyczekujący, ale jednocześnie przyjazny wzrok chłopaka, który do nich podszedł, świadczył dodatkowo o tym, że spotkanie w siedzibie jednego z bractw faktycznie musiało być ważne.
— Do zobaczenia. — Posłała im obu nieśmiały uśmiech. Odprowadziła ich wzrokiem, nie mając tak naprawdę pojęcia czy kiedykolwiek będzie jeszcze miała okazję z nim porozmawiać. Na pewno nie powinna się tym jednak stresować skoro ten umięśniony, ale bardzo miły chłopak potrafił kulturalnie pożegnać się z nią i nie dodawać do tego żadnych słów, których dwuznaczności mogłaby nie wyłapać przez swoją naiwność. Kiedy zniknęli jej z pola widzenia, to westchnęła tylko cicho i wróciła spojrzeniem czekoladowych tęczówek do szkicownika. Musiała dokończyć projekt i na tym skupiła swoją uwagę przez kolejną godzinę.
Kilka następnych tygodni mijało Elizabeth tak samo. Skupiona na nauce oraz zaliczeniu większości egzaminów przed terminem nie imprezowała ani nie szukała innych rozrywek na kampusie. Głównie rozmawiała z rodzicami przez telefon, którzy przyzwyczajeni byli już, że codziennie dzwoni w godzinach wieczornych, żeby opowiedzieć im co nowego u niej. Robiła kilka dodatkowych zadań wyznaczonych przez osoby prowadzące jej staż, a od czasu do czasu wchodziła też w krótkie, nic nieznaczące rozmowy z nieznajomymi. Zwykle zdarzało się to na stołówce, gdy ktoś przypadkowo przysiadał się do jej stolika albo w bibliotece, gdy potrzebowali jej pomocy. Nie umiała odmawiać, więc poświęcała swój wolny czas na pomoc w odnalezieniu jakiejś książki albo tłumaczenie po raz kolejny, dlaczego nie ma ochoty pójść na imprezę w środku tygodnia i odrobinę się zabawić. Zdarzyło się, że kilka razy spotkała też Archibalda, z którym udawało jej się chwilę porozmawiać i wymienić się ogólnymi opiniami dotyczącymi zbliżającego się czasu egzaminów. W trakcie tych krótkich, niezobowiązujących rozmów zdążyła już dowiedzieć się, co studiuje oraz, że mieszka w akademiku, a nie tak jak sądziła w bractwie, do którego należy. Żadna z ich dyskusji nie trwała jednak zbyt długo. Oprócz kilku nieistotnych informacji dotyczących jego życia studenckiego nie miała pojęcia co robi w wolnym czasie ani z kim się koleguje.
Jej współlokatorka, Kimberley, była głównym źródłem informacji. Chociaż początkowo nie mogły się dogadać w kwestii pedantyzmu strony pokoju należącego do Elizabeth oraz jej braku zainteresowania modą, makijażem i imprezami, to z biegiem czasu Kim zrozumiała, że jej współlokatorka nie jest taka najgorsza. Przynajmniej nie podbierała jej kosmetyków i potrafiła słuchać, gdy ona mówiła. A w przypadku blondynki z jej ust zawsze wypływały bardzo duże ilości zdań.
Wielokrotnie też próbowała namówić Lissy na jakieś wspólne szaleństwa, które nie spotykały się jednak z jej aprobatą. Im bliżej było jednak końca semestru, tym bardziej Elizabeth czuła, że czas spędzony w Spokane nie różnił się w żadnym stopniu od tego, jak żyła przez ostatnich dwadzieścia lat. Kiedy więc padła propozycja wspólnego wyjazdu nad jezioro nie zaprotestowała tak szybko, a Kim wyczuła od razu potencjał, który krył się w tej niepewności. Prawie przez pięć dni mówiła Elizabeth jaką świetną zabawą są takie wyjazdy, zapewniała że nie ma na nich aż tyle alkoholu, że robią ogniska, że każdy może bawić się tak, jak chce, a przy okazji są na świeżym powietrzu i mogą podziwiać Liberty Lake, nad którym panna Cotton nigdy nie była. Wahała się prawie do ostatniej chwili, ale ten wypad wydawał się bezpieczny i mógł być odrobinę szalonym podsumowaniem jej bardzo spokojnego roku. Bała się, ale chciała zrobić w końcu coś nowego, więc w ostatniej chwili zgodziła się i przy akompaniamencie pisków Kim spakowała kilka rzeczy w niewielką torbę podróżną. Mieli tam być niecałe cztery dni, zaledwie trzy noce. Co mogło pójść nie tak?
UsuńNie wiedziała i nie myślała o tym, gdy razem z jeszcze dwiema dziewczynami wsiadła do samochodu prowadzonego przez Kimberly. Ich podroż trwała niewiele ponad czterdzieści minut, ale Elizabeth i tak miała ściśnięty z nerwów cały żołądek, gdy w końcu dotarły na miejsce i zaparkowały pomiędzy innymi autami. Kim wspominała, że to ma być kameralny wypad, a ilość studentów tłoczących się przy autach na pewno przekraczała liczbę, którą Elizabeth określiłaby jako „kameralne”.
Elizabeth Cotton
Ten wyjazd jeszcze się na dobre nie rozpoczął, a Elizabeth już miała wrażenie, że zupełnie nie pasowała do miejsca, w którym zamierzały pozostawić należące do Kimberly auto. Wysiadając z tylnej kanapy, rozglądała się niepewnie po otaczających ich ludziach. Łącznie na parkingu było może piętnaście osób, w tym rodzina z przyczepą kempingową, która na pewno nie planowała spędzać tego weekendu z nimi. Dla Elizabeth oznaczało to jednak, że nadal co najmniej dziesięć młodych osób zmierzało w tym samym kierunku, co one, gdy rozpakowały już bagażnik i zgarnęły większą część rzeczy. Oprócz toreb miały też siatki z zakupami zrobionymi w miejscowymi supermarkecie, aby mieć pewność, że przez najbliższą dobę nie umrą z głodu. Oczywiście wśród ich licznych zakupów nie zabrakło też alkoholu, ale ten przynajmniej na razie pozostał w stojącym w cieniu aucie. Zadaniem „na teraz” było przeniesienie najważniejszych rzeczy, w tym dwóch namiotów, którymi miały się podzielić. Naturalnie ona i Kimberly miały być razem, co stanowiło formę przekupstwa zastosowaną przez jej współlokatorkę domyślającą się, że w innym przypadku Elizabeth nie zdecyduje się na wyjazd. Nawet teraz, gdy Kim widziała jej spłoszony wzrok, wiedziała, że gdyby tylko panna Cotton znalazła sposób na ucieczkę, to już wracałaby do Spokane. Na szczęście to nie w jej kieszeni znajdowały się kluczyki.
OdpowiedzUsuń— Hej, spodoba Ci się tutaj. Co roku jest bardzo fajnie —zapewniła ją z radosnym uśmiechem, obejmując szatynkę za szyję. Kim miała tyle pozytywnej energii w sobie, że Elizabeth nie potrafiła nie odwzajemnić jej uśmiechu. Od samego początku starała się być dla niej miła i nie krytykować jej braku chęci do imprezowania, za co chyba najbardziej została polubiona przez Elizabeth.
Wśród rozmów prowadzonych głównie przez trzy towarzyszące jej dziewczyny, powoli docierały do miejsca, w którym rozstawionych było już kilka namiotów. Elizabeth w ekspresowym tempie zdążyła policzyć, że było ich już dziewięć, a za nimi szła jeszcze reszta grupy, którą spotkały na parkingu. Oznaczało to, że będzie tutaj co najmniej piętnaście namiotów czyli jakieś dwa razy więcej ludzi (co najmniej)… Elizabeth westchnęła pod nosem, a słysząc pisk docierający z ich lewej strony niemal automatycznie przeniosła spojrzenie w tamtym kierunku. Michaela była jej całkiem dobrze znana, bo to ona zawsze przychodziła po Kim, gdy szły na imprezę do innego bractwa lub klubu, znała więc dość dobrze usposobienie bardzo energetycznej i głośnej blondynki. Na szczęście była w tym wszystkim nieszkodliwa, więc nie trzeba było aż tak przejmować się jej przesadną ekscytacją. Elizabeth odsunęła się nieco w bok, gdy dziewczyny rzuciły się sobie na szyję – zupełnie jakby nie widziały się wczoraj w ich pokoju i nie przegadały pół wieczoru podczas pakowania się – i poprawiając swoją gładką bluzkę z krótkim rękawem, rozejrzała się raz jeszcze po ich najbliższym otoczeniu. Ubrana była w beżowe, płaskie sandałki, prosty t-shirt oraz długie, lniane spodnie, które były luźne i na pewno nie pasowały do wszystkich innych dziewczyn ubranych w krótkie, dżinsowe spodenki odsłaniające bardzo duże części ciała. Na szczęście nie było jej w nich gorąco i dzięki nim nie czuła się niekomfortowo, gdy w ich kierunku spoglądało coraz więcej osób. Skupiona na wpatrywaniu się w widoczną pomiędzy drzewami taflę jeziora nawet nie zauważyła, kiedy podeszli do nich pozostali i witali się ze sobą. Słysząc jednak swoje imię, od razu spojrzała na właściciela znajomego głosu i odetchnęła cicho z ulgą.
— Hej — odpowiedziała, odwzajemniając nieśmiało jego uśmiech. Oprócz Kim swobodnie rozmawiało jej się tylko z kilkoma osobami z wykładów oraz z Archibaldem, którego spotykała od czasu do czasu na kampusie. Jego obecność tutaj mogła więc zaliczyć do plusów tej wycieczki. — Nie sądziłam, że tu będz…
— Nie wierzę, że naprawdę ją ściągnęłaś! — przerwała jej głośno Michaela, gdy już puściła Kim i tym razem zainteresowała się samą Elizabeth. Jej także nie oszczędziła w swoich uścisków, podobnie, jak i reszcie ich małej grupki. Wszystkie ich rzeczy praktycznie od razu wylądowały przez te powitania na ziemi, zupełnie jakby od razu w tym miejscu planowały rozkładanie namiotów.
Usuń— Przecież od wczoraj wiesz, że przyjadę — odparła Elizabeth, trzymając siatkę z jedzeniem w swojej prawej dłoni. Stosunkowo lekką torbę miała przewieszoną przez ramię, bo nie była ona ciężka i nawet przyczepiony do niej pożyczony śpiwór nie przeszkadzał jej w żadnym stopniu.
— Zawsze mogłaś się rozmyślić — wytknęła jej tylko Michaela, pokazując też język, na co Elizabeth pokręciła tylko z rozbawieniem głową i przeniosła spojrzenie na Kim, która już chyba przywitała się z każdym pocałunkami w policzek.
— Okej, to gdzie się macie miejsce dla nas i który z Was pomoże nam z namiotami? — zapytała Kimberly jak gdyby nigdy nic, zgarniając z ziemi dwa razy większą torbę niż ta należąca do Elizabeth oraz pakunek, w którym znajdowały się wszystkie części do namiotu.
Elizabeth Cotton
[Bardzo dziękujemy! To prawda, pastor DeVarden jest dość przytłaczającą osobowością, więc może i dzięki temu wyrzuceniu z domu uda jej się poukładać wszystko tak, jakby chciała, a nie tak, jak jej narzucono. c: Dziękujemy raz jeszcze i zapraszamy do nas, oczywiście!]
OdpowiedzUsuńuna devarden
Zdawała sobie sprawę, że dla wszystkich osób obecnych na tym luźnym wyjeździe będzie stanowiła pewnego rodzaju okaz w zoo. Większość studentów możliwe, że nawet nie będzie jej kojarzyć z kampusu, a ta część, z którą miała jakiś kontakt zapewne naopowiada dziwacznych historii o tym, jak starała się spać podczas imprezy w swoim bractwie albo jak nie dała się namówić nawet na jeden wypad do baru na rozcieńczone piwo. Elizabeth po tylu miesiącach nie zwracała już zupełnie uwagi na dziwne spojrzenia rówieśników. Zdążyła napatrzeć się i nasłuchać wielu różnych historii, większość z nich albo przyprawiała ją o gęsią skórkę, albo powodowała mimowolne zniesmaczenie. Być może faktycznie urodziła się w złych czasach, tak jak zarzucały jej poirytowane dziewczyny, które przechadzając się po kampusie w obcisłych ubraniach, nie mogły znieść jej ciągłych spódnic, sukienek czy spodenek, które wyszły z mody jakieś dziesięć lat temu. Przez swoją inność zwracała czasami na siebie uwagę, przyzwyczaiła się już jednak do tego. Nie tylko w Spokane była wytykana palcami za swoją staromodność i bardzo dorosłe podejście do życia.
OdpowiedzUsuńW tym tkwił właśnie największy problem, gdy już leżąc na swoim łóżku, oglądała wypożyczone, stare filmy na dvd i rozmyślała o tym, dlaczego nie może dopasować się do pozostałych. W wiecznym imprezowaniu nie widziała żadnego celu. Jedynie taki wyjazd, jak właśnie ten obecny mógł być miłą odmianą od codzienności, chociaż bała się go. Archibald mógł tego nie widzieć, ale cały żołądek miała ściśnięty, a typową dla niej nieśmiałością ukrywała się cała gama pozostałych uczuć – niepewność, co faktycznie będą tutaj robić; obawa, czy nie wyjdzie znowu na dziwaczkę; strach na myśl o tym, jakie problemy mogą się pojawić jeśli ktokolwiek wypije za dużo. Nie była aż tak naiwna, żeby wierzyć, że będzie to bezalkoholowy wypad mający na celu skupienie się na przyrodzie i pozostałych rozrywkach. Ona co prawda chciała właśnie w ten sposób spędzić ten czas i cieszyła się, że Archibald, z którym została trochę z tyłu, poruszył ten temat.
— Sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam — przyznała cicho, doceniając jednak słowa chłopaka. Myślała, że będzie zdana tylko na samą siebie, gdy Kimberly zostawi ją w końcu i pójdzie imprezować, ale obecność kolejnej znajomej twarzy na pewno jej to wynagrodzi. Poza tym nie pamiętała, żeby Archibald kiedykolwiek próbował namówić ją na imprezowanie. — Byłeś już tutaj kiedyś? Wiesz czy jest cokolwiek zaplanowane, czy raczej na bieżąco będzie decydowane, co robimy? Nie jestem do końca pewna jak to wygląda, Kim nic nie mówiła. Nie wiem nawet czy się tu odnajdę. Co zwykle robicie na takich wypadach? — Wyczuwając dobre źródło informacji, od razu zarzuciła go pytaniami, jakie pojawiły się w jej głowie. Już po samym jej słowotoku można było stwierdzić, że w środku jest zdenerwowana. Starała się jednak posłać Archibaldowi uśmiech i nie dopowiadać, że nigdy nie spała w namiocie, a co dopiero była na jakiejś wycieczce z ludźmi tylko w jej wieku. Tego pewnie i tak już się domyślił.
Elizabeth Cotton
Prawda była taka, że Elizabeth sama nie była pewna czy ma ochotę na zakrapiane imprezy, czy nie. Nie mogła tego wiedzieć, bo nigdy na żadnej nie była. Wszystkie domówki znała tylko z opowieści, które nie zachęcały jej wieczorami do przebrania się w kolejną sukienkę i wyjścia w świat pełen dudniącej muzyki, całujących się par i morza wódki. Nigdy też nie piła alkoholu, co powodowało, że nie wiedziała nawet jak on smakuje ani ile mogłaby wypić, żeby rano nie odczuwać tego tak, jak miała Kimberley w każdą sobotę. W pewnych aspektach czuła się jak raczkujące dziecko, które dopiero co odkrywało świat. Na dodatek był to ten świat, w którym nie było jej rodziców, którzy zasłanialiby jej oczy, ilekroć tylko spojrzałaby w niewłaściwą stronę. W ich ustach samo słowo „picie” brzmiało tak, jak co najmniej zabójstwo.
OdpowiedzUsuńNad Liberty Lake nie było jednak jej rodziców. Nie powiedziała im nawet, że wybiera się na taki wyjazd, żeby ich nie denerwować ani nie zwiększać częstotliwości ich telefonów. Posiadając stary model telefonu niedotykowego, miała nadzieję, że bateria wytrzyma tych kilka dni i popołudniami będzie mogła kontaktować się z nimi tak, jak robiła to właściwie codziennie. Po części tęskniła za nimi, ale przede wszystkim nie chciała wzbudzać u nich żadnych podejrzeń, że być może robi coś, co nie było zgodne z zasadami, w jakich ją wychowywali.
Słuchała jednak Archibalda uważnie i odetchnęła nawet z lekką ulgą. To nie brzmiało tak źle. Skoro był tu co roku, to musiało mu się podobać.
— Najlepiej chyba brzmią rowery i żaglówki — przyznała po namyśle. Z przedstawionego opisu cały wyjazd wydawał się być bardzo bezpieczny. Wykraczał on poza granice rozrywki, z jakich miała okazję kiedykolwiek korzystać – na łódce na przykład nigdy nie pływała, ale na samą myśl odczuwała pewnego rodzaju ekscytację. Lubiła pływać, a robienie tego na jakiejś żaglówce mogłoby być ciekawym, nowym doświadczeniem. — Niepotrzebnie myślę o najgorszym — dodała nieco ciszej, mając właściwie nadzieję, że Archibald w ogóle jej nie usłyszał w tym przypadku.
Zaraz jednak znowu zaczerwieniła się minimalnie. Nie przypuszczała, że ktoś – oprócz oczywiście Kim – pochwali ją za odważenie się na prawdziwy, studencki wyjazd. Co prawda nie obiecała picia z nimi, ale na pewno nie będzie siedzieć przez cztery dni w nagrzewającym się szybko namiocie.
— Ostatecznie chyba nawet się cieszę. To pocieszające, że nie musimy wszyscy robić tego samego, bo pewnie wtedy część osób nie byłoby zadowolonych. Chociaż pianek nigdy nie próbowałam, zawsze wydawały się za słodkie… — stwierdziła, spoglądając w lewo, gdzie grupka studentów miała już rozstawione namioty i siedząc na rozkładanych krzesełkach, popijali pierwsze puszki z piwem. — I przepraszam, że zadaję tyle pytań, ale to wszystko jest takie… nietypowe? — Posłała mu niepewne spojrzenie, zatrzymując się przy ich grupce znajomych. Daniel faktycznie zabrał się już do pomagania Kimberley z rozkładaniem namiotu. Elizabeth nie miała pojęcia, jak mogłaby im pomóc, więc jedynie odłożyła swoją torbę i reklamówkę z zakupami w miejscu, w którym nie powinny one nikomu przeszkadzać.
słodziak
Shay sporo czasu spędziła w szpitalnej sali, zdążyła się więc do niej przyzwyczaić i nie zauważyła niczego złego w surowym wyglądzie. Nie posiadała zresztą zbyt wielu przedmiotów, którymi mogłaby ocieplić wnętrze. Posiadała flagę, którą przywiozła z zawodów, i którą mogłaby powiesić nad łóżkiem, ale wydało jej się to zbyt podniosłe i… patriotyczne, poza tym przypominałoby jej stale o porażce, a miała już wystarczająco wiele takich punktów zaczepienia w odniesieniu do przeszłości. Kolejnym problemem był brak zainteresowań poza lekkoatletyką – dziewczyna nie wiedziała jeszcze co tak naprawdę lubi, na świecie jest w końcu tyle rzeczy, których chciałaby spróbować.
OdpowiedzUsuń— Chyba masz rację — przyznała i pokiwała głową, by zaraz przyjrzeć się blondynowi z nowym zainteresowaniem. — A co z tobą? Należysz do nadludzi czy grasz w drużynie szarych człowieczków? — zapytała nie ukrywając lekkiego rozbawienia.
To przygasło jednak odrobinę, gdy Archibald nawiązał do listy. Nie był to jednak temat tabu, więc Johnson rzuciła na nią okiem przez ramię nim ruszyła za blondynem do wyjścia. Zamyśliła się na moment, a potem pokręciła przecząco głową. Zorientowała się jednak, że student nie może tego zobaczyć, więc przyśpieszyła odrobinę, by zrównać z nim kroku.
— Nie — odpowiedziała, zerkając na towarzysza kątem oka, by móc obserwować jego twarz i malujące się na niej reakcje. — Czy wyjdę na zbyt zachłanną jeśli odpowiem, że chciałabym je nadrobić jak najszybciej? — dodała po chwili, nim zdążyła ugryź się w język.
Mimo wszystko wykrzywiła wargi w uśmiechu. Niemal w tym samym momencie coś ją tknęło. Jakiś szczegół w rysach Archiego wydał jej się znajomy, zupełnie jakby widziała go już wcześniej, nie potrafiła sobie tylko przypomnieć gdzie dokładnie.
— Tak właściwie to co studiujesz? Wydaje mi się, że już cię spotkałam, może na jakichś zajęciach… — mruknęła, marszcząc czoło pod wpływem zamyślenia. Nie lubiła pytań bez odpowiedzi, więc gdyby zatrzymała to spostrzeżenie dla siebie zapewne później nie zmrużyłaby przez nie oka przez większość nocy.
Prawdopodobnie, gdyby Shay przedstawiła się chłopakowi dokładniej zamiast podawać przezwisko, ten od razu odkryłby przyczynę braku jej sympatii do nagród i tak późnej przeprowadzki na teren kampusu. Shaylee Johnson znana była studentom medycyny sportowej i kierunków pokrewnych odkąd zezwoliła wykładowcom na udostępnienie na zajęciach zdjęć rentgenowskich i wyników badań w ramach autentycznego przykładu urazu więzadła krzyżowego, a jednocześnie epicko zawalonej kariery sportowej. Mało kto jednak wiedział, że Shaylee Johnson to właśnie ona i chciała, żeby tak pozostało jak najdłużej. Tymczasem sama prawie strzeliła sobie w kolano.
Shay.
Szkoda, że nie każdy potrafił spojrzeć na tę sytuację oczami Archibalda. Nawet bez wypowiadania tych myśli na głos, Elizabeth wyczuwała, że jest on jedyną osobą, która nie patrzyła na nią krzywo, gdy mówiła rzeczy niestosowne do ich wieku czy sytuacji. A wbrew pozorom zdarzało jej się to częściej, niż można przypuszczać. Po blisko roku przyzwyczaiła się już, że będzie nieco odstawać od reszty rówieśników. Gdyby tylko chciała, to będąc po drugiej stronie stanu, z dala od rodziców, mogłaby oczywiście wpasować się w tryb studenckiego życia i robić wszystko, co było popularne na kampusie – picie, palenie, imprezowanie, omijanie zajęć, robienie wszystkiego na ostatnią chwilę. Widziała to na co dzień, ale już po kilku pierwszych dniach na uczelni wiedziała, że to nie będzie dla niej. Nie umiała spóźnić się na zajęcia nawet, gdy zagapiła się i do późna czytała książkę. Po prostu… nie.
OdpowiedzUsuńW jej torbie nawet teraz znajdowała się książka, którą wypakowała razem z kilkoma innymi rzeczami, gdy Kimberly stwierdziła, że mogą już wejść do środka. Chwilę zajęło im ulokowanie tych kilku rzeczy, jakie miały, chociaż zdaniem Elizabeth więcej narobiły bałaganu niż pożytku. Jej pedantyzm sprawiał, że miała ochotę poukładać każdą jedną rzecz, która odkładana była przez Kimberly, ale zignorowała to i szybko wyszła z namiotu. Nie planowała ukrywać się w nagrzanym namiocie przez cały wyjazd.
— Ja bym coś zjadła — wyjęczała Kimberly, a niemal wszyscy zaczęli przytakiwać jej głową. Również Elizabeth nagle zaczęła odczuwać, że jej ściśnięty żołądek nie wynikał jedynie ze zdenerwowania.
— To chodźmy do tej knajpy na burgery — zaproponował Daniel, na co wszyscy przytaknęli i kolejne półtorej godziny spędzili, przesiadując w jednym z domków letniskowych, w którym serwowano dobre jedzenie. Połowa obecnych osób prawie założyła się o to, czy Elizabeth jest weganką, ale dobrze że tego nie zrobili, bo wyjątkowo chętnie zjadła w całości swojego burgera i udało jej się nawet zażartować z ich dodawania jej kolejnych dziwactw.
W ogólnym rozrachunku uważała jednak, że miło spędzili czas, nawet jeśli sama nie udzielała się zbyt dużo i więcej słuchała ich różnych opowieści z wyjazdu sprzed roku, szczególnie tych dotyczących studentów, którzy wtedy kończyli naukę i nie było ich z nimi na obecnej integracji.
Po powrocie okazało się, że trafili idealnie na moment, w którym ognisko było powoli rozpalane, a wszyscy zbierali się w pobliżu ognia. Słońce zachodziło nad jeziorem, przebijając się przez liczne kory drzew i dając przyjemną, pomarańczowo-czerwoną poświatę. Elizabeth uciekła tylko na pięć minut, żeby w namiocie zerknąć na swój telefon i upewnić się czy mama odpisała na jej zapowiedź, że dzisiaj nie będzie mogła do nich zadzwonić. Wiedziała, że nie byliby zadowoleni, słysząc, że jest gdzieś na mieście, a prawdy też nie mogła im przecież powiedzieć. Gdyby tylko wiedzieli… Tata już wydawał się być niezadowolony z sytuacji, bo mimo wszystko miała nieodebrane dwa połączenia. Z ciężkim sercem zakopała jednak telefon ponownie pod swoimi ubraniami i zanim wyszła, wyjęła puszkę ze smakową sodą. Na zewnątrz nie było nic, co chciałaby pić, ale na pewno wolała tam wyjść niż bić się z myślami czy nie powinna oddzwonić.
Odnalazła swoją grupę znajomych i usiadła na drewnianej ławie pomiędzy Michaelą a Archibaldem.
— Ej, wszyscy macie przypilnować, żeby ona za szybko stąd nie uciekła — zapowiedziała Kimberley siedząca po drugiej stronie Mikki. Elizabeth wymownie pokręciła przecząco głową, jakby od razu chciała dać ich grupce znać, że nie muszą słuchać jej zdradliwej współlokatorki.
Elizabeth Cotton
Powinna zostać w tym namiocie i udawać, że jest bardzo zmęczona. Albo powinna zabrać książkę, telefon, a następnie niepostrzeżenie oddalić się bliżej jeziora, gdzie nie było ludzi i gdzie we względnej ciszy mogłaby przeprosić rodziców za brak telefonu oraz poczytać książkę w ramach pokuty za okłamywanie ich w kwestii miejsca swojego pobytu. Powinna być rozsądniejsza i zostać na kampusie, gdzie nie musiałaby nikogo okłamywać. Powinna, ale niekoniecznie chciała odmawiać sobie ostatniej szansy na sprawdzenie tego, co omijało ją przez cały rok pobytu w Spokane. Wracała oczywiście po wakacjach na kampus, ale jeszcze chwila i będzie znowu pod czujnym okiem całej Wspólnoty sprawdzającej czy na pewno jest tą samą Elizabeth, którą była gdy opuszczała rodzinne gniazdo.
OdpowiedzUsuńTo nie był jednak ani czas, ani miejsce na rozmyślanie o tym wszystkim. Teraz miała się wyluzować, czego zwykle nie potrafiła zrobić w tak dużym gronie otaczających ją ludzi. Podczas wszystkich wyjazdów organizowanych przez jej rodziców musiała być wzorem dla innych, zawsze wyprostowana, nienagannie ubrana, z delikatnym uśmiechem i chęcią pomocy wymalowaną na twarzy. Ta świadomość, że tutaj nikt nie oczekiwał od niej takiego zachowania była dziwnie… pocieszająca? Z całą pewnością sprawiała, że czuła się inaczej. I nie przeszkadzało jej nawet, że nie potrafiła dokładnie określić tego uczucia.
Słysząc Archibalda, odruchowo spojrzała na niego, co nie było zbyt trudne skoro siedzieli tak blisko siebie. Gdy się poruszył, mimowolnie ich nogi otarły się o siebie, a Elizabeth musiała zmusić się, żeby odruchowo nie przesunąć prawej nogi na bezpieczną odległość.
— Chyba i tak nie mam już na to szans — zauważyła wymijająco, bo… tak, Kimberly miała rację. Planowała wycofać się, gdy nieco się ściemni. Nie chciała kusić losu bardziej, niż już to robiła. Otaczali ją jednak ludzie, którzy pili i pewnie po kilku piwach będą się zachowywać tak, jak zwykle podczas weekendowych imprez w bractwach, gdy budzili ją próbą otworzenia drzwi. — Ale jeśli zasnę tutaj zamiast po ludzku w namiocie, to będzie to Wasza wina — ostrzegła.
— Nie polecam — wtrącił niemal natychmiast Daniel, wybuchając śmiechem, a kilka osób przysłuchujących się ich dyskusji zawtórowało mu. — Wtedy masz zapewnione, że ktoś wykręci głupi kawał i obudzisz się z ciekawymi malunkami na twarzy — dodał, gdy uspokoił się na tyle, żeby móc rozwiać wątpliwości Elizabeth. Po jej zmarszczonych brwiach domyślał się, że nie do końca rozumiała o co mu chodzi. On za to na własnej skórze przekonał się kilka razy jak trudno zmywalne są różne kosmetyki i markery, którymi uraczyli go znajomi.
— Nie strasz jej, głupku. — Michaela sięgnęła za Kimberly, żeby go uderzyć, ale Daniel skutecznie odsunął się poza zasięg jej rąk. — Jak będzie wiedzieć o wszystkich kawałach, jakie kiedyś zrobiliśmy, to do rana będzie w połowie drogi do Spokane.
— Okeeej, teraz to już nie jestem pewna czy w ogóle zasnę przez całą noc — rzuciła lekko Elizabeth, starając się zażartować. Nie była najlepsza w prowadzeniu takich konwersacji. Zwykle miała rolę słuchacza, a jej zdanie nie było dla nikogo istotne, bo liczyło się tylko to, żeby zgadzała się z ogólną ideologią. Tutaj nie mogła jednak tylko milczeć.
— O, to by było zajebiste wyzwanie, bo z góry jest skazane na niepowodzenie — zauważył Daniel, obejmując ramieniem Kim, która oparła się trochę na jego ramieniu. Elizabeth uśmiechnęła się mimowolnie na ten widok, a w duchu pogratulowała Kimberly odwagi. O Danielu mogłaby mówić bez przerwy i nie ukrywała, że chciała sprawdzić na tym wyjeździe czy on o niej też tak myślał.
Elizabeth ♥
Wykrzywiła wargi w rozbawieniu, ale był to zaledwie marny grymas, ponieważ w tym momencie jej myśli zaprzątało coś innego. Zdała sobie sprawę jak mało wiedziała o studentach ze swojego otoczenia. Inni na jej roku znali się o wiele lepiej, byli już w miarę zintegrowani lub należeli do wspólnych grup znajomych, a ona? Malowała się przy nich odrobinę blado i cóż… żałośnie.
OdpowiedzUsuń— Piąty rok na magisterce z fizjoterapii sportowców — odpowiedziała i tym razem podchwyciła spojrzenie Archibalda żeby posłać mu szczery uśmiech.
Poczuła się tak jakoś odrobinę lepiej uświadomiwszy sobie, że spotkała kogoś z pokrewnego kierunku, z kim miała przynajmniej kilka wspólnych tematów. Ostatnio miała dziwne szczęście i wpadała na studentów mechatroniki albo zarządzania, których niekoniecznie interesowało z ilu kości składa się ludzki organizm. Chyba, że w grę wchodził szkielet modelu Terminatora T-800 w skali 1:1…
— W takim razie na pewno widziałam cię na zajęciach z medycyny — mruknęła, podnosząc dwa mniejsze kartony, w których kryły się taśmy, żele, kremy, ściągacze i inne sprzęty fizjoterapeutyczne zarówno te zakupione dla niej, jak i w ramach praktyk studenckich. Nie były ani zbyt duże, ani zbyt ciężkie, więc nie stanowiły żadnego problemu.
— Nie wiem czy bym odgadła, nie obraź się, ale nie wyglądasz na lekarza — przyznała, kiedy ruszyli w drogę powrotną.
Zrównując się z blondynem po raz kolejny uświadomiła sobie, jaki jest wysoki w porównaniu do niej. Dwadzieścia centymetrów różnicy co najmniej.
— Brak zaczerwienionych, podkrążonych oczu — dodała, zerkając na niego znacząco. — Brak notatek pod pachą no i nie biegasz po ścianach od nadmiaru kofeiny…
To było dość stereotypowe wyobrażenie, ale zbliżały się egzaminy i większość studentów faktycznie przypominało ostatnio zombie.
Shay.
Wyszczerzyła się w łobuzerskim uśmiechu i wzruszyła niedbale ramionami, bo w obecnej sytuacji tylko tyle mogła zrobić. Gdyby nie kartony zapewne posłałaby Archibaldowi delikatnego kuksańca w bok, by trochę się z nim podrażnić.
OdpowiedzUsuń— Hej! — nachyliła się nieznacznie w przód, by móc na niego zerknąć, a wtedy kilka kosmyków nasunęło jej się na twarz. — To był komplement — sprostowała i zaraz poprawiła ułożenie pudeł, próbując jednocześnie dmuchnięciem pozbyć się włosów z ust.
Niestety, te jak na złość wracały na swoje miejsce, okropnie ją przy okazji denerwując.
— Szlag by to…
W końcu nie wytrzymała i przystanęła w miejscu, rezygnując z bezcelowego miotania się na prawo i lewo. Uniosła zdrowa nogę i na chwilę oparła swoje pakunki na kolanie, by uwolnić jedną dłoń i zagarnąć nią brązową falę za ucho. Kilka sekund później kilkoma większymi krokami podgoniła blondyna.
Zamrugała na to niespodziewane wyznanie z jego strony i przymrużyła nieznacznie powieki jakby spodziewała się, że w następnej chwili roześmieje się jej w twarz. Niestety, Archie nie wydawał się żartować.
— „Raczej” to dość mało konkretne stwierdzenie — zauważyła, ale mimo ciekawości nie naciskała. Po pierwsze, to nie była jej sprawa, a po drugie gdyby chłopak chciał, na pewno sam by to lepiej wyjaśnił. Zamiast tego skupiła się więc na jego słowach.
— Dziękuję, staram się — mruknęła i korzystając z uprzejmości towarzysza wślizgnęła się do pokoju jako pierwsza. Postawiła swoje pudła na biurku i obróciła się w kierunku studenta, machinalnie wsuwając jedną dłoń do tylnych kieszeni spodni. — Nie zapytam co o tym świadczy, bo czar pewnie pryśnie — dodała rozbawiona i wolną dłonią wyjęła z szuflady biurka ciemny mazak.
Odpięła listę z korkowej tablicy, a po kilku sekundach poszukiwań jednym pociągnięciem wykreśliła z niej jakiś punkt.
— Dziękuję ci podwójnie — oznajmiła, wyraźnie zadowolona z takiego stanu rzeczy. — Za kartony i za to — skinęła głową w stronę kartki, uśmiechając się pod nosem, gdy czubkiem pisaka wskazała punkt piętnasty.
Poznać kogoś przypadkiem i przeprowadzić z nim spontaniczną rozmowę.
To był jeden z łatwiejszych punktów, ale od czegoś trzeba było zacząć, prawda? Poza nim zdążyła już wykreślić: „Powiedzieć ojcu, żeby pocałował mnie w tyłek.”, „Zamieszkać w akademiku.” oraz „Zamówić taksówkę gwizdnięciem.”
Shay.
Przez chwilę jeszcze błądziła spojrzeniem po sylwetce mężczyzny próbując odgadnąć, który sport wybrał dla siebie. Ciała sportowców odrobinę różniły się od masy mięśniowej zbudowanej wyłącznie na siłowni, to były drobne szczegóły, ale Shaylee przez lata nauczyła się je rozpoznawać i teraz, patrząc na Archibalda, mogła z całą pewnością stwierdzić, że coś trenował. Nie potrafiła jednak sprecyzować co dokładnie, a jakoś tak dziwnie jej było teraz zapytać o to wprost.
OdpowiedzUsuń— Cóż… — urwała, utkwiwszy ostatecznie spojrzenie w jego twarzy. Jakoś nigdy nie miała problemu z nawiązywaniem kontaktu wzrokowego. Wychodziło jej to zawsze naturalnie być może dlatego, że nie miała w zwyczaju kłamać i na ogół mówiła prawdę, nawet jeśli była cholernie bolesna. Szczerze powiedziawszy, do czasu wypadku nie odczuwała też wstydu jako takiego. Do czasu wypadku nie miała powodu, ale teraz… Wszystko wydawało się zupełnie inne. — Mój ojciec jakoś nigdy szczególnie nie popierał moich decyzji — mruknęła, kopiując jego ruch z niedbałym wzruszeniem ramion. — W końcu doszłam do takiego momentu w życiu, że miałam tego naprawdę serdecznie dość — wyjaśniła ogólnikowo i wywróciła oczami na wspomnienie któregoś z ojcowskich przytyków. — Jestem okropną córką — zaśmiała się, odrobinę może zbyt nerwowo. — Ale naprawdę poczułam się przez to lepiej…
Nie wiedziała dlaczego mu o tym powiedziała. Może to przez nerwy? Może przez przyjazne spojrzenie? Może przez desperację? Naprawdę nie potrafiłaby tego wytłumaczyć, gdyby ją o to zapytał. Dlatego odprowadziła blondyna wzrokiem do samych drzwi, a gdy się zatrzymał uniosła listę oraz pisak i wyciągnęła je w jego kierunku trochę po to, by odwrócić jego uwagę, a trochę dlatego, że coś jej mówiło, że w jakim sensie on też tego potrzebował. Zresztą, jeśli się myliła nie miała nic do stracenia.
— Zostało jeszcze trochę miejsca — mruknęła, zachęcając go kiwnięciem głowy.
Archibald mógł wybrać jakiś punkt albo dopisać coś od siebie, wedle uznania. Należało mu się za pomoc.
Shay.
Była wdzięczna, że tak jak ona wcześniej nie dopytywała, tak teraz również Archibald nie ciągnął tematu relacji z rodziną. Mimo wszystko znali się dopiero kilkanaście minut i nie wypadało im zdradzać sobie wzajemnie historii życia. Nawet jeśli rozmawiało im się całkiem dobrze, w gruncie rzeczy byli dla siebie obcy.
OdpowiedzUsuńUniosła nieznacznie jedną brew, gdy blondyn faktycznie przyjął mazak i mimowolnie odwzajemniła uśmiech. Przez chwilę wydawało jej się, że naprawdę dopisze jakiś punkt do listy i coś w wyrazie jego twarzy wzbudziło jej ciekawość. Poczuła się nawet odrobinę zawiedziona, gdy ostatecznie zrezygnował, ale uczucie to przeminęło, kiedy dotarła do niej alternatywa. Mrugnęła zaskoczona i zerknęła na kartkę, a dokładniej na miejsca, które mężczyzna wskazywał pisakiem, a następnie na niego i z powrotem.
— Hmm — mruknęła, bo w pierwszym momencie nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Zamyśliła się rozważając propozycję, jaką Archie jej złożył, a kiedy zaczęła się wahać przypomniała sobie, ze przecież o to chodziło w tej liście. Żeby odhaczać jej punkty, a nie tylko dopisywać kolejne, prawda? — Okej — zgodziła się w końcu i odłożyła kartkę na biurko.
Wygładziła krawędzie opuszkami palców wolnej dłoni i uniosła kącik ust w enigmatycznym uśmiechu, wyraźnie rozważając jakąś opcję. Rozejrzała się po pokoju, przygryzając dolną wargę, a po kilku kolejnych sekundach pokiwała głową.
— Okej — powtórzyła i oparła się tyłkiem o blat — ale za każdy punkt, który pomożesz mi zrealizować dopiszesz własny — zaproponowała, najwyraźniej nie przejmując się wcale brakiem miejsca. Zawsze można było dodać kolejną kartę, to nie był problem.
Nie czekając na odpowiedź podeszła do szafy i wyciągnęła z niej cienki, czarny kardigan. Dni bywały coraz cieplejsze, ale późne wieczory potrafiły jeszcze wdawać się ludziom we znaki, a Shay nie zamierzała marznąć przez swój ośli upór. Nie tym razem. Pośpiesznie zamknęła drzwiczki, by kule ukryte we wnętrzu nie rzuciły się Archibaldowi w oczy i oparłszy dłonie na biodrach wlepiła w niego błyszczące, wyczekujące spojrzenie.
Kto by pomyślał, że taka mała rzecz może wzbudzić takie podekscytowanie.
Shay.
Nie, nie uznała dowcipu z malowaniem cudzych twarzy za śmieszny żart, ale starała się też nie oceniać pochopnie. Przywykła do niewpasowywania się w standardy normalnie panujące wśród ludzi w ich wieku. Daniel nie był zresztą zły – jako jeden z nielicznych nie spoglądał na nią, jakby miała co najmniej dwie głowy ani nie zadał tego standardowego pytania „co Ty tu robisz”, które pewnie pojawi się jeszcze niejednokrotnie podczas tego wypadu. Elizabeth starała się też nie panikować ilekroć tylko widziała rotacje, jakie zachodziły w ich grupce. Wśród tych kilku osób, które z góry narzucone były jej przez mieszkanie z Kimberly czuła się w miarę spokojnie. Gdyby wszyscy nagle rozeszli się w różne strony, to nie pozostałoby jej nic innego niż ucieczka do swojego namiotu. Nie mogła jakoś wyobrazić sobie, żeby siedzieć przy ognisku, gdy Kim, Daniel, Michaela i Archibald wszyscy na raz zniknęliby z zasięgu jej wzroku. Po części wiedziała, że trochę ją niańczą, ale z drugiej strony była im za to wdzięczna. To też była jedna z jej obaw. Bała się, że przyjedzie tu, nie będzie umiała z nikim rozmawiać, a na wcześniejszy powrót nie miała co liczyć bez prawa jazdy ani znajomości tutejszych przystanków autobusowych.
OdpowiedzUsuńW czasie gdy Archibald poszedł po swoje picie, Elizabeth przesiadła się nieco bliżej ognia, pozostawiając Kimberly i Daniela samym sobie. Nie była naiwna. Widziała, że woleliby spędzić trochę czasu sam na sam i na pewno nie potrzebowali jej w roli przyzwoitki. Zresztą Langham nie kazał jej na siebie długo czekać, a w tym czasie mogła przesunąć bliżej siebie dwa porzucone kije służące do opiekania kiełbasek lub pianek, którymi kilka osób zajadało się już w najlepsze.
— Nie, nie mylisz się — odparła z uniesionymi kącikami warg. Zostali właściwie sami z ich grupki znajomych, co Elizabeth pasowało. O wiele łatwiej było jej otworzyć się w rozmowie z jedną osobą niż z pięcioma innymi. — Jestem z zachodniego wybrzeża, z Aberdeen dokładniej. Tam zrobiłam Community College, dopóki nie przekonałam wszystkich, że nic mi się nie stanie, jak wyjadę trochę dalej. Pewnie i tak zgodzili się tylko dlatego, że oni też tutaj studiowali. Tylko dlatego chyba trafiłam do bractwa, którego kiedyś przewodniczącą była moja mama — wyjaśniła, zerkając na Archibalda. Mimowolnie westchnęła też ciężej na samo wspomnienie o wszystkich rozmowach, jakie próbowała rozsądnie przeprowadzać z rodzicami, którzy nadal traktowali ją jak dziesięciolatkę. — Za dużo mówię, przepraszam… — dodała jeszcze z jękiem, wiercąc stopą dziurę w ziemi. Zwykle nie otwierała się tak przed nikim, a nawet jeśli, to jej wypowiedzi były o wiele mniej składne. — A Ty skąd jesteś?
Elizabeth ♥
Odrobinę dziwnie się czuła, gdy tak wgapiała się w niego w oczekiwaniu na decyzję. Zacisnęła palce na materiale sweterka nieco mocniej, by zachować niemal nienaturalny bezruch, kiedy zorientowała się, że takie zachowanie nigdy nie było w jej stylu. Nigdy wcześniej, poza zawodami sportowymi, nie miała okazji nawiązać niezobowiązującej pogawędki z nieznajomym. Co prawda Archibald jak się okazało był znajomą twarzą, ale mimo wszystko wciąż zaliczał się dla niej do grona niewiadomych. Ta świadomość sprawiła, że zaczęła się mimowolnie denerwować, a nerwy zazwyczaj pokonywała biegiem… Jej organizm wciąż nie odzwyczaił się od pewnych rzeczy i Shaylee czuła, że lada chwila jej nogi zaczną chodzić niespokojnie niczym u nadpobudliwego dziecka.
OdpowiedzUsuńDlatego też westchnęła z ulgą, gdy blondyn przystał na jej spontaniczną propozycję i przeniosła ciężar ciała na zdrową nogę, by nie obciążać zbytnio kolana. Sięgnęła do włosów i przerzuciła całą kaskadę długich, falowanych kosmyków przez ramię, by jej nie przeszkadzały, gdy przed wyjściem sięgała po mały materiałowy plecak wiszący przy drzwiach. Do tego również nie była przyzwyczajona, przez większość życia brązowe pasma związywała lub zaplatała ciasno, by nie utrudniały jej treningów, ale skoro był to czas eksperymentów postanowiła spróbować i tego.
Wyciągnęła z plecaka telefon i zerknęła na wyświetlacz, na którym pokazało się kilka nieodebranych połączeń i wiadomości. Skrzywiła się, ale w następnej sekundzie zerknęła kontrolnie na Archibalda i odpowiedziała mu podobnym uśmiechem, od razu wyłączając komórkę.
— Nie wiem… — mruknęła zostawiając smartfon na łóżku, po czym skierowała się do wyjścia. — Lody o smaku masła orzechowego strasznie mnie intrygują — wyznała zgodnie z prawdą i zamknęła pokój na klucz, który następnie ukryła w jednej z kieszonek ekwipunku. — A ty masz jakiś ulubiony smak?
Postanowiła w tej kwestii zdać się na blondyna, ponieważ prawda była taka, że Shay najchętniej wypróbowałaby wszystkie dostępne warianty, ale zdawała sobie sprawę z faktu, że mogłoby się to dla niej nie skończyć najlepiej.
Ruszyła korytarzem, jedną dłonią przytrzymując ramiączko plecaka, a drugą wsuwając do kieszeni spodni. Nie śpieszyła się zachowując pozorny spokój, choć jej oczy zdradzały pewnego rodzaj zniecierpliwienie. Nie miało ono jednak nic wspólnego z Archibaldem, a jedynie z podjęciem się nowego wyzwania.
Shay.
Shaylee dostrzegła to zaskoczenie i roześmiała się serdecznie. Nie protekcjonalnie, nie szyderczo, ale tak po prostu – szczerze. Pokręciła głową z dezaprobatą i zaraz odwróciła wzrok, nagle dziwnie skrępowana swoim wybuchem.
OdpowiedzUsuń— Gdzieś Ty się uchował? — zapytała bez cienia złośliwości i tym razem, korzystając ze swobody ruchów, szturchnęła go delikatnie biodrem. Jej koleżanki z licealnej drużyny sportowej zapowietrzyłyby się na taką bezczelność, ale teraz Johnson zaczynała nowe życie, była studentką i nie musiała być taka sztywna.
W gruncie rzeczy Shay wcale nie była lepsza od niego. Co prawda wiedziała o lodach o smaku masła orzechowego, ale nigdy wcześniej ich nie próbowała. Mogła się zresztą założyć, ale Archibald był o wiele bardziej rozrywkową osobą od niej. Akurat o to nie było trudno, ponieważ do tej pory dziewczyna zaliczała się raczej do grona kompletnych nudziarzy, zafiksowanych na punkcie swojego hobby.
— Wszystko? — powtórzyła i zamyśliła się. Chwilę później uniosła z rozbawieniem kącik ust, gdy coś głupiego przyszło jej do głowy. Wyciągnęła dłoń z kieszeni spodni i przycisnęła ją do ciepłego policzka, by ukryć wykwitającą na nim, zdradziecką purpurę. Odchrząknęła i opuściła głowę, pozwalając, by kaskada włosów zakryła jej twarz.
— Może nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że w sklepach ogólnospożywczych sprzedają też wafelki — mruknęła, próbując odciągnąć uwagę blondyna od swojego idiotycznego zachowania. Tylko tego brakowało, by całkowicie skompromitowała się przed nowopoznanym mężczyzną.
Shaylee także przymrużyła oczy, próbując przyzwyczaić się do światła i pozbyć się ciemnych mroczków zanim rozboli ją od nich głowa.
— Możemy poeksperymentować — zauważyła, zatrzymując się na chwilkę, ponieważ musieli odjąć decyzję gdzie ostatecznie się udadzą.
Shay.
Shaylee także miała w przeszłości wiele zajęć. Odkąd tylko odkryła swoje zamiłowanie do lekkoatletyki, oddała jej całe swoje serce, duszę, a także ciało. To był wymagający sport, nawet jeśli na ogół wcale na taki nie wyglądał. Dziewczyna jednak sama skazała się na takie życie i w gruncie rzeczy nie żałowała, nawet jeśli poza nauką treningi, zawody i prywatne przebieżki zajmowały cały jej grafik. Mało kto był w stanie zrozumieć takie oddanie i niestety, jej rodzina nie należała do tego grona. Już od kilku dobrych lat wszyscy mieli jej za złe, że odcięła się od najbliższych, by dążyć do spełnienia własnych marzeń, a porażka na Olimpiadzie dostarczyła im tylko więcej amunicji. Należało też zaznaczyć, że jak na złość wszyscy posługiwali się nią z zaskakującą precyzją.
OdpowiedzUsuńTak więc Johnson rozumiała braki w tak podstawowej wiedzy o świecie rzeczywistym. Jej samej również nie w głowie były te wszystkie elektroniczne gadżety. Korzystała jedynie z laptopa i telefonu, a rzadziej z jakiegoś odtwarzacza muzycznego chociaż w jednej z szafek jej biurka kryło się pudełko z małymi nośnikami pamięci, dyskami zewnętrznymi, nowoczesnymi bezprzewodowymi słuchawkami oraz podobnymi nowinkami, które udało jej się wygrać na zawodach, a które uznała za całkowicie zbędne. Posiadała jednak młodszą siostrę, która od czasu do czasu uświadamiała ją w tym, jak daleko w tyle pozostawała za resztą społeczeństwa i dzieliła się z nią kilkoma najważniejszymi informacjami, by – jak to często wspominała – Shay nie była takim zacofanym dziwadłem.
— Głodny głodnemu wypomni — zripostowała nim zdążyła ugryźć się w język. Chwilę później dotarła do niej absurdalność tej sytuacji i odwróciła wzrok, czerwieniąc się prawdopodobnie jeszcze bardziej. Mimo wszystko kąciki jej ust i tak pozostały uniesione. Słysząc sugestię Archibalda mimowolnie powróciła do niego spojrzeniem i bezwiednie uniosła jedną brew. Spodziewała się raczej, że blondyn ukróci tą rozmowę, ale on (świadomie czy też nie) tylko ją sprowokował. — W takim razie dopiszmy to do listy — mruknęła, zaraz wtórując mu śmiechem.
Z jakiegoś powodu skrępowanie zniknęło i zastąpiła je dziwna swoboda, jakby ta sugestywna wymiana zdań przełamała w niej jakąś blokadę. Zresztą, ten konkretny student wydawał jej się całkiem w porządku i wyglądało na to, że nie miał problemów z wyrażaniem swoich myśli, więc dlaczego ona miałaby się przy nim zachowywać jak przestraszona, szara myszka.
— Wydaje mi się, że moja siostra ostatnio przyniosła je do domu w siatce z Hico, ale nie dam sobie za to uciąć głowy — przyznała, rozglądając się po placu.
W końcu jednak ruszyła w kierunku bramy, bo stojąc w miejscu i tak zbyt wiele nie zdziałają.
Shay.
Tak szybka zgoda Archibalda na dodanie do listy tego typu punktów wywołała w niej mieszane uczucia, chociaż nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Była nieco zaskoczona (pozytywnie), ponieważ ona obiecała sobie, że będzie bardziej otwarta na ludzi i spontaniczna, ale blondyn przecież nie był zobowiązany jej w tym pomóc. Oznaczało to jedynie, że chciał brać udział w tym przedsięwzięciu, a Shay nie miała pojęcia dlaczego - nie znali się w końcu, nie tak naprawdę. Postanowiła jednak teraz się nad tym nie zastanawiać i zamiast tego planowała skupić się po prostu na czerpaniu przyjemności z towarzystwa. O to przecież chodziło.
OdpowiedzUsuńDlatego nie odwróciła spojrzenia, a chociaż nieco spoważniała nie cofnęła swoich słów i nie przestraszyła się, chociaż może powinna. W końcu przeniosła jednak uwagę na chodnik pod swoimi stopami. Uważała, by nie nadepnąć stopą na żadne pęknięcia. Dziecięca zabawa sprzed lat nagle odżyła w jej pamięci i Johnson uśmiechnęła się do siebie pod nosem, przeskakując z jednego betonowego kafla na drugi, a kiedy jej towarzysz zszedł na asfalt ona jedynie rozłożyła nieznacznie ręce i przemknęła zwinnie po krawężniku, z łatwością wymijając przechodniów.
— Mhm — mruknęła w odpowiedzi i w zamyśleniu jednym susem wróciła na chodnik, wznawiając ucieczkę przez lawę. Zastanawiała się co właściwie mogłaby na ten temat powiedzieć, nie zdradzając jednak zbyt wiele odnośnie swojego kalectwa. — Przeniosłam się na River Falls po pierwszym roku i od tamtej pory mieszkałam w domu rodziców — wyznała i zerknęła na Langhama kątem oka.
W pewnym momencie bardziej wyczuła, niż zobaczyła przeszkodę na swojej drodze. Podniosła wzrok, kiedy słup wyrósł przed nią niczym magiczne utrudnienie, ale zamiast się zatrzymać czy zwolnić po prostu szarpnęła ciałem i wykonując zgrabny obrót na palcach ominęła znak.
Sapnęła i zaśmiała się cicho, znów skupiajac się na Archibaldzie. Nie przejmowała się tym, że jej zachowanie może mu się wydać dziecinne. Była sobą i miał prawo do drobnych przyjemności, nawet jeśli komuś innemu mogły się wydawać po prostu śmieszne.
— A Ty? Skąd pochodzisz? — zapytała i przesunęła się, by zrobić studentowi trochę miejsca.
Shay.
Elizabeth w duchu podziękowała za to, że zrobiło się już stosunkowo ciemno, a ciepło uderzające z ogniska można było wziąć za powód rumieńców występujących na jej twarzy po słowach chłopaka. Ona mówiła za mało? Pewnie tak, ale nikomu do tej pory to nie przeszkadzało. Raczej właśnie tego od niej oczekiwano – wyciszenia, potakiwania i odzywania się tylko wtedy, gdy naprawdę musiała coś powiedzieć. Głównie jej rolą było przecież słuchanie oraz pomaganie innym, a nie zadręczanie ich własnymi, błahymi problemami.
OdpowiedzUsuń— Walla Walla? Brzmi dosyć… zabawnie — zauważyła, marszcząc przy tym delikatnie swój nos, jak zawsze gdy zastanawiała się czy nie powiedziała nic głupiego. Ostatecznie nie chciała jednak plątać się znowu w swoich wypowiedziach, dlatego skupiła ich uwagę na czymś innym, a mianowicie na swoim pustym kijku i piankach leżących pomiędzy nimi. — Właściwie nigdy tego nie robiłam, mógłbyś pomóc? — zapytała nieśmiało, licząc na odrobinę wyrozumiałości ze strony Archibalda, który wyglądał jakby nie pierwszy raz opiekał cokolwiek nad ogniskiem. U niej w domu to tata był od zajmowania się takimi sprawami. Elizabeth co najwyżej dostawała już gotowy, upieczony wcześniej przysmak, ale nigdy nie były to pianki. Dla rodziców miały one w sobie za dużo cukru.
— Nie lubię mówić o sobie, pewnie dlatego wydaje Ci się, że mało mówię… — dodała jeszcze, a chwilę później westchnęła ciężko i zaczęła co nieco opowiadać o tym, że jest jedynaczką, że zawsze była bardzo przywiązana do rodziców, a całe swoje życie nie wyjeżdżała właściwie nigdzie sama, zawsze z rodzicami i to głównie na wydarzenia organizowane w ramach wspólnoty. Wszystkie wakacje spędzali na objeżdżaniu mniejszych miejscowości, gdzie tata wygłaszał kazania albo w jakiś inny sposób aktywnie działali na rzecz wspólnoty. Nawet jeżeli byli w nadmorskiej miejscowości, to raczej spędzali tylko chwilę na plaży, przez co Elizabeth nigdy nie mogła nacieszyć się uczuciem mokrego piasku wciskającego się między palcami u stóp. Opowiedziała mu o prostych rzeczach, które lubiła, chociaż czuła się z tym głupio. Kto w końcu mówi o spacerowaniu po plaży jako najlepszej rozrywce zamiast wygłupianiu się z przyjaciółmi? Tylko Elizabeth.
Dwie godziny później zrobiło się już o wiele chłodniej, a towarzystwo wyraźnie przerzedziło się. Część poszła bliżej jeziora, część podkręciło ilość wypitego alkoholu, a jeszcze inni powoli znikali w namiotach. Lissy zaliczyła się do tej ostatniej grupy. Kiedy wyraźnie ochłodziło się na tyle, że jej cienki sweter już nie wystarczał, to pożegnała się w końcu z Archibaldem i schowała się w rozstawionym wcześniej namiocie. Korzystając z nieobecności Kim przebrała się szybko i za pomocą nawilżanych chusteczek wykonała minimum oczyszczenia twarzy. Prysznic wolała wziąć rano, gdy inni będą jeszcze spać. Prawdopodobnie i tak wstanie jako pierwsza. Nie sądziła jednak, że czas jej pobudki przyjdzie aż tak szybko…
Miała wrażenie, że ledwie zasunęła suwak do swojego śpiwora i ułożyła się w nim wygodnie na boku, a zaraz jej ciężkie powieki unosiły się ospale na dźwięk przesuwanych rzeczy. W namiocie było nadal ciemno, chociaż namiastka światła z latarki wlewała się chyba gdzieś od strony wejścia. Elizabeth była jednak zbyt zaspana, żeby zwracać uwagę na poczynania Kimberly. Miała nadzieję tylko, że dziewczyna szybko się położy i zaraz obie usną, tak jak każdego wieczoru, gdy Kim…
— Dzięki, stary, naprawdę. Będę Ci dłużny.
Elizabeth usłyszała coś, co zupełnie nie brzmiało jak głos Kimberly, ale tylko zamrugała znowu, gdy światło znikło, a suwak zasunął się za jej współlokatorką. Jej śmiech i piski powoli oddalały się od kolorowej płachty razem z męskim głosem, który należał do… Daniela.
Potrzebowała pięciu sekund, żeby rozsunąć suwak i zaskoczona usiąść na swojej macie. Wzrok miała przyzwyczajony do ciemności, a chociaż po wstępnej analizie spodziewała się tego, co zobaczyła po zapaleniu małej latarki leżącej obok jej śpiwora, to mimo wszystko była zaskoczona.
Usuń— Co Ty tu robisz? — zapytała ni to szeptem, ni to piskliwie, odruchowo poprawiając górę prostej koszulki z krótkim rękawem zapinanej na guziki i obleczonej delikatną koronką przy krawędziach.
Elizabeth
Nawet gdyby nazwał ją nudziarą, to nie potrafiłaby obrazić się na Archibalda. Przywykła już zresztą do tej łatki i ani trochę nie dziwiła ją ona. Początkowo, gdy przeprowadziła się na uniwersytet to tak, miała z tym problem, ale z czasem zrozumiała, że faktycznie odstaje od reszty rówieśników. I nie chodziło tylko o sposób ubierania się czy wysławiania. Kluczową rolę odgrywało tu jednak jej zachowanie.
OdpowiedzUsuńBez względu na to, jak dobrze rozmawiało jej się z Archibaldem przy okazji każdego ich spotkania i ile opowiedziała mu o sobie podczas przesiadywania przy ognisku, to nadal nie zmieniało to niczego w ich koleżeńskiej relacji. Zwierzenia dotyczące ich małej rodziny, opowiadanie o sposobie w jaki funkcjonowała wspólnota, o tym jak bardzo rodzice traktują ją jak swoje oczko w głowie… Archibald wiedział już to wszystko, a mimo to onieśmielał ją tak samo, jak podczas tego pierwszego dnia, gdy pomógł jej pozbyć się swojego natrętnego kolegi. A jego obecność w jej namiocie, w nocy, w miejscu, gdzie dookoła pełno było ich rówieśników i gdzie nie miała dokąd od niego uciec… Nie była tym tak podekscytowana, jak zapewne byłaby każda dziewczyna, która znalazłaby się na jej miejscu. Tym bardziej, jeśli zobaczyłaby to, co widziała właśnie Elizabeth.
Światło latarki było słabe, ale na tak niewielkiej przestrzeni dawało wystarczającą ilość światła, aby wydobyć z zakamarków namiotu zarys wszystkich znajdujących się w nim rzeczy. Nawet gdyby zresztą tego nie robiła, to nagiego torsu Archibalda nie dało się nie zauważyć. Swoją sylwetką wypełniał znaczną część wolnej przestrzeni, a nieokryte żadnym skrawkiem materiału mięśnie wyraźnie rysowały się przed nią na tle płachty namiotu. Wzrok Elizabeth samoistnie powędrował tych kilka centrum niżej, gdy tylko chłopak podniósł się ze swojego śpiwora i został tam na dłużej. Minęło dobrych dziesięć sekund zanim w ogóle zdała sobie sprawę z tego, że gapi się na Archibalda, a raczej na jego wysportowane ciało, które po raz pierwszy widziała w takim wydaniu. Jej policzki oraz szyja już wcześniej były czerwone, ale w chwili, w której uświadomiła sobie niestosowność swojego zachowania, to przybrały jeszcze mocniejszy odcień bordo. Odruchowo uciekła też spojrzeniem w bok, przygryzając przy tym mocno swoją wargę.
— Ja… Ty…. To znaczy… — próbowała wysłowić się, ale zdecydowanie nie było to takie łatwe, gdy nawet z głową odwróconą w przeciwną stronę nadal miała przed oczami nagi, męski tors. Nigdy wcześniej nie przebywała tak blisko półnagiego, wysportowanego faceta. Nawet przebywając na plaży nie zawieszała wzroku tak długo na ciele obcych mężczyzn. Pieczenie w jej policzkach nie znikało, gdy nerwowo próbowała wyłączyć latarkę, która się zacięła. — Dlaczego to... — jęknęła cicho, nerwowo próbując przesunąć guzik w dół, co dałoby jej chociaż minimum komfortu. Chciała zapaść się pod ziemię, a ciemność dawała jej namiastkę tego, czego teraz potrzebowała – odcięcia się od widoku Archibalda. — Nie, nie, nie musisz. Jasne, że nie musisz, przecież jest tutaj miejsce, dużo miejsca, zmieścimy się, to znaczy nasze śpiwory się zmieszczą, nie będzie spał pod gołym niebem… o w końcu — wymruczała z ulgą, gdy światło w latarce zgasło, a ona mogła odrzucić ją na bok. W ciemności nie było widać aż tyle, Elizabeth wzięła więc dwa głębsze wdechy na uspokojenie i odwróciła się z powrotem do Archibalda. I tak jej nie widział już, co najwyżej zarys jej sylwetki, tak jak ona jego, na co odruchowo znowu opuściła wzrok. — Przepraszam, po prostu… Spodziewałam się Kim, ale zostań oczywiście — zapewniła go wyraźniej i spokojniej, gdy znalazła w końcu materiał śpiwora, który mogła pociągnąć za sobą, gdy się kładła i dokładnie przykryć się nim do pach, a dłonie ułożyć na swoim okrytym brzuchu. Było jej teraz niesamowicie gorąco, ale trudno. On mógł tu spać, ona… pewnie tak szybko znowu nie zaśnie. O ile w ogóle.
Beth ♥
Shaylee nawet nie zamierzała udawać, że wie cokolwiek o miejscowości, o której Archibald właśnie wspomniał. Miał rację - nie słyszała o niej wcześniej, a chociaż nazwa sama w sobie mogłaby wydać się komuś dosyć zabawna, ona wcale się nie roześmiała. Zmarszczyła za to brwi i zamiast potraktować to jako żart zastanowiła się poważnie nad swoją wiedzą z zakresu geografii. Prawdopodobnie będzie musiała nad tym popracować. Jeśli znajdzie na to czas, oczywiście. Może powinna dopisać to do listy? Tylko, że jej pozycje były zarezerwowane dla wyzwań i rzeczy, których dziewczyna nie doświadczyła, a swojego czasu nauki miała pod dostatkiem. Ostatecznie uznała więc, że tego nie zapisze, ale przynajmniej spróbuje zapamiętać.
OdpowiedzUsuńJohnson podchwyciła spojrzenie towarzysza, gdy przyglądał się jej staraniom, by nie nadepnąć na linie i odwzajemniła jego uśmiech, a kiedy wrócił na chodnik i sam o mało nie nadepnął na szeroką szczelinę w betonie, Shay zatrzymała go, wyciągając ramię w bok i gwałtownie przyciskając dłoń do jego piersi. W pierwszym odruchu zapomniała przemyśleć swoje zachowanie i także zastygła w miejscu. Otworzyła oczy nieco szerzej, jakby właśnie uświadomiła sobie, że popełniła jakąś zbrodnię i powoli zabrała rękę.
— Przepraszam — mruknęła i odwróciła wzrok, mrugając energicznie. Tym razem nie wróciła do zabawy, tylko zacisnęła palce na ramiączku plecaka, po czym wznowiła marsz bez udziwnień.
Dziewczyna zagryzła wargę na pytanie Archibalda i zaraz westchnęła cicho, dość niechętnie decydując się na uchylenie rąbka tajemnicy. To w końcu nie było nic takiego, prawda? Nie musiała mu od razu opowiada całej historii, jak na spowiedzi.
— Studiowałam lekkoatletykę — odpowiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał w miarę obojętnie. Jakby nie przykładała do tego większej wagi. — Po pierwszym roku doszłam jednak do takiego momentu, gdy uświadomiłam sobie, że w mojej sytuacji o wiele więcej zdziałam pomagając osobom, którym… — urwała na moment, szukając odpowiedniego słowa. — Którym nie wyszło — oznajmiła wreszcie i przerzuciła kilka długich kosmyków przez ramię. — Teraz mam jakiś cel, chcę zrobić coś dla tych ludzi. Chcę pomagać im podnieść się po tym, jak upadną — sprostowała i uśmiechnęła się krzywo.
Rozejrzała się kontrolnie po okolicy, by już na nic przypadkiem nie wpaść.
— Wiem, że to brzmi trochę ckliwie, ale mało osób zdaje sobie sprawę z tego, jak boli taki upadek — mruknęła i uniosła twarz do słońca. — To okrutne, że jeden moment odbiera im niemal wszystko.
Musiała mocno zmrużyć oczy, ale mimo wszystko wytrzymała kilka sekund nim znów skupiła się na Langhamie.
— A skąd u ciebie pociąg do medycyny sportowej?
Shay.
Elizabeth nie była aż tak wycofana, żeby nie widzieć wcześniej męskiego torsu. Nie miałaby nawet problemu z narysowaniem męskiej sylwetki okrytej tylko w jednym, strategicznym miejscu. Wiele widziała na filmach, na zajęciach w szkole czy ilustracjach w książkach, nie mogła przecież unikać patrzenia na reklamy znanych marek z bielizną czy mężczyzn występujących na wkładanych jej w ręce ulotkach. Ich świat przesiąknięty był dokładnym ukazywaniem wszystkich wgłębień damskiego czy męskiego ciała, ale nie oznaczało to, że widziała takie sylwetki na co dzień. Odkąd była na kampusie zdarzało się to może częściej, ale zwykle albo odwracała wzrok, albo szła w przeciwnym kierunku, albo była za daleko, żeby zauważać tyle szczegółów. Ich namiot nie miał dużej powierzchni, a śpiwory i maty nie znajdowały się zbyt daleko od siebie. Można więc śmiało powiedzieć, że był to pierwszy raz, kiedy w zamknięciu była sam na sam z półnagim facetem. I to na dodatek z takim, jakich można było raczej oglądać na reklamach, a nie zwykłym studentem z niewyrzeźbioną klatką.
OdpowiedzUsuńMiała wrażenie, że pomimo ciemności Archibald i tak widzi jak bardzo pali się ze wstydu, leżąc w tym przeklętym śpiworze. Beth nawet trochę żałowała, że nie potrafi być tak wyluzowana jak przykładowo Kim, dla której spanie w towarzystwie innego chłopaka nie było niczym dziwnym. O ile zamierzała dzisiaj spać… Ale nie, nie! Nie możesz o tym myśleć, Elizabeth. Jeżeli miała jakoś przetrwać ten weekend, to tylko jeśli zachowa resztki rozsądku. A najlepiej jak będzie udawać, że Archibald jest ubrany i nic się przed chwilą nie wydarzyło. Neutralna rozmowa mogła pomóc. Mogła?
— Pewnie masz rację — przyznała cicho Elizabeth, bo jeżeli jednego mogła być pewna, to na pewno tego, że Kim nie spełni żadnej ze złożonych obietnic. Nic nie będzie takie, jak jej przedstawiła podczas namawiania na tę wyprawę. Jeśli to był jej sposób na „rozruszanie” Beth, to zaczęła od raczej szokowej niż delikatnej terapii. — Mam tylko nadzieję, że Kim nie planuje więcej takich dziwnych niespodzianek… — westchnęła i dopiero po chwili zorientowała się, jak to zabrzmiało. Kolejna katastrofa, której to ona była główną przyczyną. — To znaczy nie, nie to miałam na myśli. Wolę już, że Ty tutaj jesteś niż jakaś zupełnie obca osoba! — To też nie brzmiało dobrze, prawda? — Znaczy Ciebie już po prostu znam i wiem, że Ty nic… że mogę… że będzie… no wiesz — bardziej wymruczała niż powiedziała.
Co Ty wyprawiasz!?
Nawet nie wiedziała, w której chwili dłonie zakrywały jej twarz, ale gdy przyswoiła co jeszcze Archibald do niej wcześniej powiedział, to zachichotała cicho prosto w swoje nadgarstki.
— Ciężko byłoby Ci ją przebić, szczególnie po jakiejś imprezie — przyznała nadal ze śmiechem. Zsunęła przy okazji dłonie ze swoich oczu i zerknęła na ich sufit z materiału. Przecież już zrobiła z siebie idiotkę. Gorzej być nie mogło.
Beth ♥
Na tym wyjeździe była prawdopodobnie tylko jedna osoba nieprzygotowana na wszystko, co mogłoby się tutaj wydarzyć i tą osobą była właśnie panna Cotton. Żadne jej wyobrażenia o takich wycieczkach nie miały nic wspólnego z tym, co już zobaczyła, a spodziewała się już, że wraz z nadejściem kolejnego dnia zmian będzie tylko więcej i więcej. Spodziewała się, że będzie dużo gorzej. Przyjazd na miejsce noclegowe miał oznaczać otwieranie butelek z wódką i picie do upadłego. Ognisko miało oznaczać dużo pijanych ludzi robiących niebezpieczne rzeczy, a tymczasem wszyscy raczej byli spokojni, tylko trochę pili i opowiadali sobie różne historie. Jadąc tutaj, wmawiała sobie, że przecież uda jej się unikać wszystkiego i najlepiej wszystkich z wyjątkiem Kimberly, która miała jej pilnować. Rodzice przecież zawsze ostrzegali ją przed takimi imprezami... Koniec końców wszystko wyglądało jednak inaczej, a Elizabeth nawet nie potrafiła być na to zła. Akceptowała to, tak jak zawsze akceptowała każdy wybryk skierowany w jej stronę - z pokorą. Tego jednego była w końcu wyuczona na pamięć.
OdpowiedzUsuńZastanowiła się chwilę nad jego słowami. Leżała teraz już spokojnie, wsłuchując się w oddalony trochę, równy oddech Archibalda, co uspokajało ją. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale gdy tylko minął pierwszy szok spowodowany widokiem jego nagiej klatki piersiowej, to znowu poczuła ten sam spokój, który zawsze towarzyszył jej przy nim.
— Pewnie masz rację. Niepotrzebnie tu przyjechałam i zawracałam jej głowę — westchnęła w końcu cicho z nutką smutku, uświadamiając sobie smutną prawdę. Przez najbliższe 3 dni będzie skazana jednak na samotność i samodzielne stawianie czoła wszystkim sytuacjom. Kim twierdziła, że będzie pilnować, by nikt jej nie dokuczał, ale wizja spędzania czasu z Danielem sam na sam na pewno będzie bardziej kusząca od niańczenia jej. Elizabeth nie miała jej tego nawet za złe. Żałowała jedynie, że ostatecznie nie została jednak na kampusie.
— Nie, nie śpi. — Elizabeth pokręciła głową, czego Archibald i tak pewnie nie zauważył. Możliwe, że nie powinna tego nikomu zdradzać i obowiązywała ją jakaś damska tajemnica, o której nie miała pojęcia, ale i tak po chwili dodała: — Ma tylko taką zwykłą, różową. Zero futra i królików. Nawet nie chcę wiedzieć jak na to wpadłeś — stwierdziła z mikroskopijnym uśmiechem błąkającym się po ustach. Chciała być z nim szczera. Nie było w tym nic złego, prawda?
Przekręciła głowę w prawo, spoglądając na Archibalda. Nie spodziewała się jego kolejnego pytania. Nikt nie pytał się jej czy może zwracać się do niej Lissy. Tak mówili niemal wszyscy członkowie wspólnoty - Ci starsi, którzy nazywali ją tak jak była dzieckiem i nawet Ci najmłodsi, którzy przejmowali nawyki rodziców. Dla wszystkich była zawsze Lissy. Ale tutaj, z dala od domu nikt jej tak nie nazywał i cieszyła się, że Archibald nie zapytał o ten skrót.
— Tak. Tak, możesz — zgodziła się. — Dlaczego akurat Beth?
Ciekawiło ją to. To i jeszcze jedno...
— Masz jakiś skrót swojego imienia, który lubisz?
Beth ♥
Od wspólnego wyjazdu do Liberty Lake minął równy tydzień. Bardzo długi, ciągnący się w nieskończoność tydzień, w trakcie którego wszyscy nieobecni ze wspólnej paczki znajomych wypytywali pozostałych uczestników biwaku o plotki związane z konkretnymi osobami. Historie mnożyły się, a im częściej docierały one do uszu Elizabeth, tym większe odnosiła ona wrażenie, że nie mają one żadnego pokrycia z rzeczywistością. W końcu to nie Daniel zjadł najwięcej burgerów podczas głupiego zakładu facetów po pijaku (wygrał Aiden) ani nie Simon wypadł z żaglującej łódki podczas próby uratowania rzuconego w jego stronę piwa (to był Daniel). Też nie Marika chrapała najgłośniej ze swojego namiotu (a Jasmin), a Kim wcale nie biegała nago między namiotami po przegranej w pokera (do tej pory Beth nie wie, kto to był, bo była w namiocie).
OdpowiedzUsuńJedyne, z czego Elizbeth mogła tak naprawdę się cieszyć, to z tego, że o niej samej mówiło się niewiele lub właściwie wcale. Głównie tylko o tym, że prawie nikt nie odczuł jej obecności, bo mało się udzielała (to była prawda), zwykle siedziała sama (tylko część prawdy, bo najczęściej już po pięciu minutach ktoś do niej dołączał) i że kąpała się topless z dziewczynami (całkowite kłamstwo). Większość tych wyssanych z palca historyjek nie miało żadnego pokrycia z rzeczywistością, która okazała się być o wiele bardziej znośna niż początkowo było przez nią zakładane, gdy z mocno bijącym sercem dojeżdżały na miejsce razem z Kim i resztą ekipy. Z perspektywy czasu Elizabeth mogła nawet powiedzieć, że cieszyła się, że pojechała z nimi na ten krótki wyjazd. Po raz pierwszy była na takiej kilkudniowej imprezie połączonej z aktywnym spędzaniem czasu nad jeziorem. Nie tylko żeglowali, ale także grali w siatkówkę, wygłupiali się podczas gry w badmintona czy jeździli na rowerach po okolicznych ścieżkach. Albo raczej ona i Archibald to wszystko robili, bo najczęściej to właśnie on po kilku minutach dołączał się do niej, gdy zaledwie 10 minut wcześniej zdążyła odjechać powolnym tempem na wypożyczonym rowerze. Pomijając tę pierwszą noc, kiedy prawie w ogóle nie spała z powodu jego obecności w namiocie, to spędzali ze sobą sporo czasu i z każdym dniem czuła się przy nim swobodniej.
Oczywiście Archie nie był do niej przyklejony non stop, ale zwykle to właśnie on sobie o niej przypominał, gdy zaczytana w przywiezionej książce zapominała o umówionej wspólnej kolacji i przesiadywała na molo do czasu, gdy Langham nie groził jej wrzuceniem książki do jeziora, jeśli nie pojedzie z nimi do miasta czegoś zjeść. Przez te cztery dni przyzwyczaiła się na tyle do jego obecności, że po powrocie odczuła chwilowy zawód, gdy wysiadał pod swoim akademikiem. Ilość nieodebranych połączeń od rodziców, do których przez cały wyjazd odzywała się tylko krótkimi wiadomościami tekstowymi, była tak duża, że szybko została sprowadzona na ziemię. Nagana jakiej musiała wysłuchać przez dobrą godzinę sprawiła, że cała radość z wyjazdu ulotniła się z niej w drastycznym tempie i jedyne, co mogła zrobić, to ponownie zakopać się w licznych książkach i przygotowaniach do ostatnich egzaminów.
Głównie to oraz jej kiepski nastrój spowodowany zawodem rodziców przyczyniło się do tego, że dopiero w piątek popołudniu zdecydowała się na zrobienie tego, co powinna uczynić chwilę po przyjeździe. Skończywszy wszystkie poprawki w swoich idealnych projektach oraz przeczytawszy od A do Z notatki na poniedziałkowy egzamin zabrała się za wyciąganie z szafy czystej, wypranej, męskiej bluzy. Nawet złożona w idealną kostkę zajmowała na półce o wiele więcej miejsca, niż najgrubszy sweter jaki miała.
Z ciężkim westchnieniem przejechała ostatni raz po nadruku loga ich uniwersytetu zanim spakowała bluzę do płóciennej torby, wrzuciła tam komórkę, swoje notatki i wyszła z pustego pokoju. Kimberly była już na jakiejś imprezie drugiego bractwa, a Elizabeth zdecydowała się na dłuższy spacer po kampusie zamiast złapanie autobusu, który podwiózłby ją pod właściwy akademik.
UsuńDroga do pokoju Archibalda była za krótka, a ona znalazła się tam zdecydowanie za wcześnie. Niepotrzebnie też od razu zapukała do drzwi, nie mając w głowie przygotowanej żadnej wymówki, dlaczego bluza, w której on często żaglował, pod koniec wyjazdu znalazła się w jej torbie ani czemu zwraca ją dopiero po tygodniu od ich powrotu do studenckiego świata. Zanim jednak cokolwiek zdążyła ułożyć sobie w głowie, to drzwi otworzyły się przed nią.
— Cześć — wypowiedziała cicho pierwsze z możliwych słów, jakie wypadało powiedzieć w tej sytuacji. — Przyszłam zanim wyjdziesz na imprezę, bo… chyba na nią idziesz? — zapytała, przesuwając wzrokiem po jego spodniach i zwykłym t-shircie. Ona w swojej prostej, popielatej spódnicy do kolan i czarnej koszulce na guziki z krótkim rękawem na pewno wyróżniałaby się bardziej z tłumu niż on w tym neutralnym stroju. — Mam Twoją bluzę — wyrzuciła z siebie dodatkowo, chcąc mieć to już za sobą.
Beth ♥