ELIZABETH COTTON
Bóg nie skazuje nas na piekło, o ile my sami siebie nań nie skażemy.
grafika komputerowaZeta Tau AlphaAlly Walsh
Skromność przyświetlała jej przez całe życie. Uczono jej odkąd tylko zaczęła mówić i rozumiała coś więcej niż to, kto z przytulających ją osób jest jej rodzicami. Od tamtej pory każdy jej ruch stanowił zbiór jasno określonych zasad, każde zdanie musiało być dobrze przemyślane, a decyzje podejmowane były z rozwagą i wyłącznie po wcześniejszych konsultacjach z dorosłymi. W jej życiu nie było miejsca na beztroskę ani czasu na lenistwo. Wolne chwile spędzała na przygotowywaniu spotkań duchowych, na opiece nad młodszymi członkami wspólnoty oraz na udzielaniu pomocy najbardziej schorowanym. Wychowana w wierze protestanckiej przez głównego pastora Harbor City Church oraz urzędniczkę w Radzie Miasta Aberdeen nie mogła pozwolić sobie na żaden błąd mogący splamić dobre imię ich rodziny. Nigdy więc nie chodziła na imprezy, nie malowała się, nie wagarowała ze znajomymi, nie całowała się z chłopakami, a w jej szafie nie znajdowała się nawet jedna para obcisłych dżinsów, na których punkcie szalały wszystkie rówieśniczki. Zamiast nich leżały poukładane w idealną kostkę skromne bluzki i materiałowe spodnie, na wieszakach wisiało kilkanaście sukienek i spódnic, a w szufladach ukryta była najzwyczajniejsza bielizna, w której ciężko doszukiwać się choćby koronkowego wykończenia. Była czysta, a jej niewinność stanowiła tarczę, której nie mogła stracić. Nawet teraz, gdy po wielu negocjacjach z trzymającymi ją pod kloszem rodzicami udało jej się w końcu zadecydować o swojej przyszłości, nadal żyła według sztywnych zasad narzuconych przez hermetyczną społeczność, od której ciężko było się uwolnić. Im dalej jednak jest od domu, tym częściej spotyka się z grzechami, o których wcześniej nie pozwalano jej nawet czytać. I robi wszystko, aby żadnemu z nich nie ulec.
LISSY — jedyne dziecko apodyktycznego pastora Douga Cottona i jego posłusznej współmałżonki Lois Cotton — od urodzenia wmawiano jej, że jest darem od losu, idealnym dzieckiem, które przyszło na świat po trzech wcześniejszych poronieniach — całe życie pilnowana na każdym kroku i oceniana przez restrykcyjną wspólnotę, w której przyszło jej egzystować — w rodzinnym mieście naznaczona piętnem fanatyczki z powodu jej rodziców — coraz częściej wątpi w ideologię wpajaną przez całe życie — ukończyła dwuletnie community college na Grays Harbor College w Aberdeen (kierunek: Data Entry and Microcomputer Applications) — w Spokane pojawiła się jesienią 2017 roku po zaakceptowaniu przez ojca jej argumentu o chęci powielenia tradycji i studiowania tam, gdzie swoją edukację ukończyła także jej matka, przewodnicząca Zeta Tau Alpha w latach 1987-1991
LISSY — jedyne dziecko apodyktycznego pastora Douga Cottona i jego posłusznej współmałżonki Lois Cotton — od urodzenia wmawiano jej, że jest darem od losu, idealnym dzieckiem, które przyszło na świat po trzech wcześniejszych poronieniach — całe życie pilnowana na każdym kroku i oceniana przez restrykcyjną wspólnotę, w której przyszło jej egzystować — w rodzinnym mieście naznaczona piętnem fanatyczki z powodu jej rodziców — coraz częściej wątpi w ideologię wpajaną przez całe życie — ukończyła dwuletnie community college na Grays Harbor College w Aberdeen (kierunek: Data Entry and Microcomputer Applications) — w Spokane pojawiła się jesienią 2017 roku po zaakceptowaniu przez ojca jej argumentu o chęci powielenia tradycji i studiowania tam, gdzie swoją edukację ukończyła także jej matka, przewodnicząca Zeta Tau Alpha w latach 1987-1991
you're not an easy one, Lissy...
data i miejsce urodzenia 04.05.1997 » Aberdeen, WA
stan cywilny panna
orientacja heteroseksualna
rok i kierunek studiów III rok » licencjat » grafika komputerowa » animacja 3D
miejsce zamieszkania Swan Lake, pokój nr 6
zawód i miejsce pracy stażystka w Propaganda Creative, Spokane
zajęcia dodatkowe koło artystyczne, łyżwiarstwo hobbystyczne
(Mnie jeszcze tutaj oficjalnie nie ma, ale mam nadzieję, że nie masz mnie dość, bo bardzo chce z tą panią wątek. :D Bardzo lubię takie tematy, a już teraz wiem, że nasze postacie to zupełnie dwa różne światy, których zderzenie może być ciekawe. :D Baw się dobrze i jeśli masz chęć to zapraszam, jak już się pojawię. :D)
OdpowiedzUsuńJeszcze Bezimienny Pan
[Dzień dobry! Z początku myślałem, żeby zrobić z Quentina syna pastora, ale perspektywa opisywania wtedy jego życia chyba mnie przerosła. :D W każdym razie to byłoby zupełne przeciwieństwo Elizabeth - wciąż by się buntował, uważał te obrządki za głupie, aż doszłoby do niego, że tak naprawdę jest ateistą i nic go z rodzicami (oprócz więzów krwi) nie łączy. ;p
OdpowiedzUsuńNo i męczy mnie strasznie, że ona jest taka dobra i miła i nieskalana złem. Q chętnie ją popsuje, jeśli nadarzy się taka okazja! :D]
[aaaaa, jaka ona czysta. skromna i niewinna, a takich z świeczką szukać! baw się dobrze :* jeśli nie masz dość, chodź do Abi, ona chętnie by poszerzyła zamknięty świat Liz ;) ]
OdpowiedzUsuńAbigail
[ Patrząc na nią z Masonem widzimy raczej ptaka w złotej klatce, który dopiero co wyrwał się na wolność i jeszcze nie do końca wie jak wysoko i daleko może odlecieć. Czy jest śliczna? Jasne, nie możemy przestać co chwilę na nią zerkać. Czy jest skromna? Pewnie tak, ponieważ tego wyuczyli ją rodzice. Czy jest niewinna? Tak, ale nie w tym świątobliwym sensie. Co do cnotliwości również nie mamy pewności, ponieważ takie rzeczy wychodzą z człowiek dopiero, gdy nikt nie patrzy. Elizabeth nie miała jeszcze zapewne okazji zetknąć się z prawdziwym, uniwersyteckim życiem. Nie miała możliwości poddać się mu i wreszcie trochę sobie odpuścić. Wywalczyła sobie odrobinę wolności, ale czy będzie potrafiła z niej skorzystać? Chętnie się dowiemy. ;) Chodź do nas, pokażemy jej jak wygląda prawdziwy świat. Nie ten wypełniony pląsającymi w słońcu dobrotliwymi duszami, ale ten pełen demonów i mroku. Możemy ją nauczyć kroczyć w ciemności, by wiedziała na przyszłość czego powinna się spodziewać nim ktoś postanowi wykorzystać ten dar od losu. ]
OdpowiedzUsuńMason Hayes
[Cześć, piękna, choć no szybciutko <333]
OdpowiedzUsuńArchibald Langham
[ Cieszę się, że odniosłaś takie wrażenie, bo ludzie właśnie tak powinni go odbierać, taki właśnie wizerunek Hayes im przedstawia, kiedy się mu przyglądają. Możesz być jednak pewna, że Mason nikogo nie wykorzystuje, przynajmniej z tego, co mi wiadomo. ;) I spokojnie, nie będzie jej nachodził, dobierał się do niej, a już na pewno nie będzie oczekiwał, że Elizabeth zacznie do niego wzdychać. W tym przoduje raczej jego młodszy brat - kobieciarz, który flirtuje nawet z woźną, jeśli zajdzie taka potrzeba. Pisałam pod Twoją kartą już z zalążkiem jakiegoś pomysłu, a teraz podsunęłaś mi coś jeszcze, więc wykorzystajmy i to.
OdpowiedzUsuńNo więc tak... Domyślam się, że prędzej czy później przyszedłby ten moment, kiedy Elizabeth wybrałaby się po coś do miasta. Wiadomo, kampus nie jest więzieniem i studenci mogą opuszczać jego teren kiedy tylko im się podoba, a jako że Spokane jest dość spore to mogłaby się biedna trochę zagubić. Przemierzałaby samotnie ulice, próbując się zorientować o ile (przykładowo) przystanków wysiadła za wcześnie. W końcu natknęłaby się na jakiegoś miłego przechodnia i zapytałaby o drogę, a on zaproponowałby, że po prostu zaprowadzi ją na odpowiednią stację. Jak możesz się domyślać, pan przewodnik okazałby się złym charakterem, który ostatecznie wciągnąłby Elizabeth do jakiejś bocznej uliczki i próbował, no nie wiem, w bardzo mało subtelny sposób ukraść jej torebkę. To już zostawiłabym Twojej wyobraźni. Zanim jednak doszłoby do tej kradzieży, Mason zauważyłby szarpaninę przejeżdżając ulicą i niewiele myśląc zatrzymałby się i ruszył dziewczynie na ratunek. Ostatecznie napastnik uciekłby z kilkoma siniakami, a Hayes skupiłby się na nieznajomej, tylko że... Tak jak wspomniałaś, panna Cotton widząc go, w przerażeniu mogłaby dać nogę nie zastanawiając się czy to kolejny zbir czy może wybawca. Dalej mogłybyśmy tu już jakoś pociągnąć. Co o tym myślisz? ]
Mason Hayes
[ Cieszę się w takim razie, że pomysł Ci się spodobał. ;) Czekam z niecierpliwością na zaczęcie i mam nadzieję, że ostatecznie będziecie się razem z Elizabeth dobrze z nami bawiły. ]
OdpowiedzUsuńMason Hayes
[Dzień dobry, przyszłam się przywitać i powiedzieć, że karta niesamowicie ładnie napisana. Miłego pobytu na blogu, masy wątków i weny na nie. W razie luzów, zapraszam do White'a.]
OdpowiedzUsuńHeath
Determinacja nierzadko przysłaniała mu zdrowy rozsądek, aczkolwiek tym razem zdołał zachować umiar i gdy tylko poczuł jak jego łydki sztywnieją, uporczywie odmawiając dalszej współpracy, zakończył trening. Piruety – zupełnie tak, jak skoki wyrzucane – wymagały mnóstwa pracy, dlatego to im poświęcał ostatnio najwięcej czasu, choć, tak naprawdę, cała ta sztuka wymagała poświęceń. Nie chodziło tylko i wyłącznie o pokaźne figury, czy o kręcenie w lewą stronę, czy w prawą, ale przede wszystkim o szczegóły. O to, czy do piruetu wchodzi się z krawędzi łyżwy, czy ze skoku; o to jak układa się ręce, w jaki sposób odchyla się ciało. W tym sporcie to detale budują całość i to na nich należy się w głównej mierze skupić, jednak trudno przyznać, że należą do łatwych. Gdyby tak było, Archibald zapewne nigdy nie spróbowałby sił w łyżwiarstwie figurowym, bo dziedzina ta nie byłaby wtedy dla niego żadnym wyzwaniem. Zaś w tej chwili stanowiła ogromne wyzwanie, i kiedy myślał, że jego kondycja jest na bardzo dobrym poziomie, szybko zdał sobie sprawę w jak wielkim żył błędzie – jego kondycja była bowiem średnia, a dwugodzinny trening na wąskich płozach okazał się istną drogą cierniową i skończył zadyszką, choć to co najgorsze działo się dopiero nazajutrz. Nigdy nie uwierzyłby w spuchnięte nogi po jeździe na łyżwach, gdyby sam ich nie doświadczył, budząc się z zakwasami. Prawdę powiedziawszy, teraz ich już nie odczuwał, bo ćwiczył regularnie, ale nadal zbierał siniaki po tych wszystkich upadkach, gdzie zamiast kończyć skok na lewej nodze, kończył go na łokciach, kolanach, czy plecach.
OdpowiedzUsuńPrzewiesiwszy zatem ciemne figurówki przez ramię, opuścił kryte lodowisko i ruszył przez kampus w kierunku akademika południowego. Nie wiedział jak spożytkować to wolne popołudnie, bo zwykle nie zdarzało się często, zważywszy na ilość obowiązków, jaką dźwigał na swych barkach. Już sam kierunek pożerał trzy czwarte jego życia, a trzeba przecież dorzucić jeszcze pracę w klubie jeździeckim, sportowy udział w łyżwiarstwie i spotkania bractwa, które jakiś czas temu mianowało go skarbnikiem. Czasami wołał nie myśleć ile rzeczy ma do zrobienia, ale czasami zastanawiał się jak to jest, gdy inni mają do zrobienia niewiele. Na przykład taki Daniel Hudson – kumpel, z którym poznał się jeszcze na początku nauki – który przez większość swojego pobytu na uczelni po prostu się nudził, zarywał do studentek, organizował imprezy, czy robił głupoty, które sam potrafił mianować jako życiowe cele. Zastanawiał się: dlaczego niektórzy muszą ciężko pracować, żeby coś osiągnąć, a inni (w czepku urodzeni) wszystko mają podane na tacy? Daniel ma o tyle prościej, że jego matka pracuje w sekretariacie i całkiem dobrze dogaduje się z panią Cullen – nic dziwnego, że w wielu kwestiach potrafił czuć się pewnie, ale najciekawsze jest jednak to, do tych kwestii należy zaliczyć przede wszystkim temat kobiet i jego przeświadczenie o władzy wszelakiej.
Chociaż do tego momentu Archibald nie wierzył, że Daniel będzie zdolny do podjęcia jakiegoś głupiego zakładu, który dotyczył skradnięcia pocałunku niejakiej bigotce. Chwalił się tym co najmniej tak, jakby wygrał w zdrapce tysiąc dolarów, i choć początkowo wyglądało to jak zwykłe biadolenie, które do niczego nie doprowadzi – teraz miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Bo akurat w chwili, w której Daniel przysiadł się do ciemnowłosej dziewczyny, wyrywając ją ze szkicowania na świeżym powietrzu, stopy Archibalda zatrzymały się na ułamek sekundy jakieś sto metrów dalej. I niby wszystko wyglądało z wierzchu niewinnie, jakby chodziło o rozmowę dwóch przyjaciół, ale ruchy Daniela w pewnym momencie zaczęły przybierać na prędkości i sile. Krył się w nich jakiś cel, którego Hudson starał się za wszelką cenę dopiąć, a do którego dziewczyna starała się nie dopuścić.
Dla osoby trzeciej mogło się wydawać, że to jakaś lekka kłótnia dwóch ex-partnerów, albo nieudolne zapraszanie na randkę pod gwieździstym niebem, ale dla Archibalda, świadomego przesłanek kolegi, było to tak cholernie żałosne, że aż miał ochotę przywalić mu w ten egoistyczny dziób. I pomyślał nawet, że chętnie to zrobi, mimo że nie był nawet pewien, czy dziewczyna z ławki to na pewno obiekt głupiego żartu.
UsuńDłoń Archibalda opadła raptem na ramię bruneta. Pociągnął go w tył, do z siebie, z umiarkowaną siłą, dając tym samym do zrozumienia, że nie chodzi o wesołkowata pogawędkę.
— Znowu zająłeś moje miejsce, Hudson — powiedział pewnym tonem, kiwając głową na kawałek ławki, który zajmował. — I znowu zajmujesz czas nieodpowiedniej osobie — zerknął chwilowo na szkicownik, nad którym dziewczyna jeszcze chwilę temu się skupiała. — Chyba, że tobie też zależy na korepetycjach z rysunku technicznego. A nie sądzę.
Mniejsza o to, że Archibald nie miał nic wspólnego z rysunkiem technicznym. Ale Hudson nie musiał tego wiedzieć, prawda?
Archie Langham <3
[Osobiście wolę motyw luźnej wspólnoty, w której uśmiechnięty chór śpiewa i klaszcze w czasie mszy, a pastor jest niczym dobry ojciec, przygarnia i wskazuje drogę nawet tym najbardziej zagubionym owieczkom, bez zbędnego oceniania wedle własnych, fanatycznych kryteriów. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia, bo to, co zrobiłaś z Elizabeth jest cudowne. To znaczy, pod względem kreowania postaci, bo sytuacji, w jakiej się znalazła nie zazdroszczę jej ani trochę. Jest świetna, bo jest trudna i nieprzystosowana do życia w dzisiejszym, rozpustnym świecie (w sumie czasem czuję się trochę jak ona). Ją podziwiam za upór, a Ciebie za odwagę, bo to zdecydowanie nie będzie łatwa postać. Zwłaszcza z taką buźką, pewnie niejeden pan będzie próbował skraść jej całusa (i oby nie więcej)! Powodzenia, Kocie. Konsekwencji w prowadzeniu Lissy, czasu na pisanie i udanej zabawy. :*]
OdpowiedzUsuńAleyne Hudson
[Abi doskonale nadaje się na przyjaciółkę, zaręczam! <3 ale nie niszczyłabym niczego... raczej spróbowałabym na przykład... zaciąć dziewczyny w jednej klasie o xD na przykłąd w sali koła artystycznego, które Smith odwiedziła bo... potrzebowała pomocy przy jakims projekcie , coś takiego o ;) co Ty na to? ]
OdpowiedzUsuńAbigail
Życie studenckie nie było dla niego obce, bo brał w nim udział już parę dobrych lat, aczkolwiek sam nie korzystał z niego w taki sposób, w jaki korzystała większa społeczność młodzieży, zamieszkującej kampus uniwersytetu. Imprezy rzeczywiście były wydarzeniami organizowanymi najczęściej, niekiedy bez względu na dzień tygodnia – kończyły się różnie, raz lepiej a raz gorzej, w zależności od panującej tam atmosfery. Kilka z nich Archibald wspominał dobrze, a o kilku wolałby zapomnieć, bo samo wspominanie wzniecało w nim bardzo negatywne odczucia. Ten studencki światek jest wbrew pozorom bardzo radykalny – jest w stanie wiele zapoczątkować, ale jeszcze więcej zniszczyć, włączając w to bardzo dobre przyjaźnie, czy dobrze zapowiadające się, bliskie relacje. Dlatego w niektórych aspektach Archibald się nie udzielał, szerokim łukiem mijając te środowiska, od których z daleka cuchnie szyderstwem. Zawsze zresztą traktował ludzi na równi, a pieniądze nie grały dla niego żadnej roli, jeśli chodzi o dobór towarzyszy, więc nieco się różnił od popularnych studentów z River Falls. Przede wszystkim, miał zupełnie inne wartości. Być może miało na to wpływ wychowywanie się w niewielkiej wsi, w której rodzina faktycznie mogła nazywa się rodziną, a nie przedstawiać ją tylko na papierze. Jemu nigdy nie brakowało rodzicielskiej miłości, mimo że większość dzieciństwa spędził na pomaganiu rodzicom w całej masie zobowiązań, które nakładało na nich prowadzenie gospodarstwa. Nie był wychowywany lekką ręką, a o rozpieszczaniu mógł zapomnieć, bo choć nie brakowało im pieniędzy, Archibald nie zawsze dostawał to czego chce. Dość wcześnie go nauczono, że na nagrodę trzeba sobie zapracować, i że nic nie przychodzi samo. Gdy w mieście dzieciaki biegały już z tabletami, on dostawał swój pierwszy komputer, kupiony w jakiejś części również z jego oszczędności, które uzbierał sprzedając dynie na jesieni. I to było magiczne, a magii tej z pewnością nie czuły te dzieciaki, które porzuciły tablety po tygodniu użytkowania.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie więc do niektórych studentów, jego głowa ściśle trzymała się karku. Może dlatego został skarbnikiem w Phi Sigma Pi i może dlatego jeszcze nigdy nie został jakoś poważnie ukarany za swoje przewinienia, chociaż nie było ich wiele i nie zaliczały się one do tak karygodnych, by konsekwencje miały zwalić go z nóg. Za kilka psikusów mógł co najwyżej czyścić kible w toalecie, bo o wyrzuceniu nie było nawet mowy. Archibald nie robił niczego głupiego, bo co pożytecznego mogą przynieść mu niesnaski z dyrektorem uniwersytetu, albo z policją? Wiedział jednak, że inni potrafią zrobić mnóstwo głupiego i zachowanie Daniela właśnie do takich się zaliczało, dlatego Langham tylko wywrócił oczami na odpowiedź kolegi i zaraz pokiwał głową z dezaprobatą. Odprowadził go jeszcze kawałek wzrokiem i położywszy łyżwy obok ławki, zajął miejsce obok dziewczyny, wzdychając przy tym głębiej. Swoje spojrzenie przeniósł na jej twarz dopiero wtedy, gdy się odezwała. Miała bardzo przyjemny, czysty, melodyjny głos, jakby śpiewała w jakimś chórku.
Na jej słowa Archibald po chwili się uśmiechnął i pokiwał przecząco głową.
— To nie miałoby sensu. Musielibyśmy zacząć od rysowania drzewa — odpowiedział wesoło, bo z rysowania był noga, jak mało kto i faktycznie musieliby cofnąć się do samych podstaw, żeby cokolwiek w tym temacie wskórać.
Choć Archie to raczej totalne beztalencie w rysunku, i chyba dzieci z przedszkola lepiej rysują niż on w tej chwili. — A nie sądzę, że rysujesz tam drzewa... — dodał, kiwnąwszy głową w stronę szkicownika, po czym powrócił spojrzeniem do towarzyszki. — I że w ogóle masz czas na rysowanie takich rzeczy.
UsuńNie był tego wprawdzie pewien, ale obstawiał, że szkicuje tam coś stokroć bardziej wymagającego, niż domek, płotek i drzewo z dziuplą na środku pnia.
Rozprostował nogi w kolanach, pozwalając łydkom na chwile wytchnienia i rozluźnienia, bo zrobiły się tak sztywne, jakby miały zaraz wybuchnąć. Może nie powinien był tak uparcie dążyć do perfekcji, jeśli nie chce nabawić się kontuzji, która na dobre odsunie go od hobby.
Archibald Langham
Archibald korzystał ze studenckiego życia, ale nie z takim impetem, z jakim korzystali z niego inni studenci. Piątkowe wieczory lubił sobie od czasu do czasu spędzać w klubie, w towarzystwie znajomych z bractwa, ale znał umiar i niekiedy jako jedyny opuszczał dane miejsce w pełni świadomy, podczas gdy inni wspomagali swój chód łokciami i kolanami. Był w końcu w trakcie najlepszych lat swojego życia, chciał to wykorzystać i robił to, jednak w taki sposób, żeby niczego później nie żałować, ani żeby nie ponosić nazajutrz żadnych konsekwencji. Domyślał się jednak – po części z wyznań Hudsona, który za cel obrał sobie pocałowanie Elizabeth, a po części z własnej obserwacji – że towarzyszka, z którą dzielił ławkę, stroni od wszelkich nałogów, począwszy od alkoholu, idąc przez imprezy, a skończywszy na umawianiu się z facetami tylko w jednym celu. Nie uznawał tego ani za chorobę, ani anomalię, bo niejednokrotnie stykał się u siebie na wsi z ludźmi, dla których zachowanie czystości stanowiło wielką wartość. Może nie mógł powiedzieć, że w pełni ich rozumie, bo w swojej rodzinie nigdy tego nie doświadczył, ale był świadom, że tacy ludzie istnieją, że nie różnią się niczym od innych – bo można z nimi porozmawiać jak ze wszystkimi – i przede wszystkim, że czują się z tym dobrze. Dlatego naśmiewanie się z kogoś, kto przejawia inne wartości, było największą żenadą, jakiej Archibald kiedykolwiek doznał. I momentami odnosił wrażenie, jakby wciąż siedział w przedszkolu, wśród dzieciaków, którzy jeszcze nie rozumieją, że ktoś może wyglądać inaczej, mówić inaczej i żyć inaczej.
OdpowiedzUsuńZerknął śmielej w szkicownik dziewczyny, a na jego twarzy pojawiło się zaraz nieskrywane zdumienie. Bo to, co zobaczył utrwalone na kartce rysownika było po prostu doskonałe. Każdy cal, te gałęzie, kora i całokształt... Dosłownie tak, jakby było żywe. Przez moment Archibald odczuł nagła potrzebę dotknięcia kartki, chcąc sprawdzić, czy drzewo na kartce na pewno nie jest żywe.
— Wow, świetne — pokiwał głową z uznaniem. — Ale to prawda, gdybyśmy zaczęli od drzewa, oboje w niedługim czasie nabawilibyśmy się załamania nerwowego. Ty musiałabyś użerać się z totalnym beztalenciem, a ja z próbą narysowania pierwszej kreski — potwierdził, podnosząc spojrzenie na twarz dziewczyny, a usta wykrzywiając w żartobliwym uśmiechu. Scenariusz był zabawny, ale wielce prawdziwy.
Gdy dziewczyna zapytała o łyżwy, zerknął na ułamek sekundy w ich kierunku.
— Ogólnie jeżdżę jakieś siedemnaście lat, ale jeśli chodzi o sportową jazdę figurową w parach, to dopiero niecałe dziewięć — odpowiedział, a kąciki jego ust znów drgnęły ku górze. — Ciągle się uczę — przyznał bo to nie czas grał tu pierwsze skrzypce, a praktyka. Jeszcze w wielu kwestiach nie czuł się pewnie, choć niektóre miał opanowane do perfekcji.
I rzeczywiście nie musiał tutaj siedzieć; możliwe, że Hudson dał sobie spokój, bo skoro nie zdołał jej pocałować, to koledzy zapewne uznali, że przegrał ten zakład... Jednak rozmawiało mu się naprawdę dobrze. Chociaż, z drugiej strony, to dla niej jego towarzystwo mogło być w tej chwili zbędne.
— Ale tak, nie powinienem Ci przeszkadzać — zauważył, przysunąwszy się bliżej krańca ławki, gotów wstać i pójść w swoją stronę. — Hudson też nie, choć zapewne już tutaj nie przyjdzie.
Znając bruneta, pewnie poszedł pożartować z kogoś innego. Zawsze radził sobie tylko ze słabszymi, może dlatego wszelkie żarty chłopaka omijały Archibalda szerokim łukiem.
Archibald Langham
Jako dzieciak miał mnóstwo zajęć. Wychowywał się bowiem na wsi, wśród łąk, lasów i pól, którymi podążał konno już od najmłodszych lat; gdzie latem można było pływać w jeziorze, a zimą jeździć na łyżwach po jego tafli. Nie potrzebował nowych wynalazków w postaci laptopów, smatfonów czy konsoli do gier, bo w swoim życiu zawsze miał tyle roboty, że nie znalazłby nawet chwili wolnego czasu, by usiąść przed ekranem komputera i włączyć jakąś grę. Zresztą, dużo ciekawsze wydawały mu się gry planszowe, które darzy uwielbieniem po dziś dzień, i które pomimo egzystencji w mieście wcale nie zostały wyparte przez cyfrowe wynalazki. Dla niektórych rówieśników Archibald był po części staromodny – do teraz nie potrafi zrozumieć, jak można rozmawiać przez zegarek, skoro w Walla Walla do dziś używa się telefonów na kabel – ale nie czuł się z tego powodu wykluczony, a już tym bardziej nie próbował nikomu dorównać, czy zrobić z siebie super znawcy nowych technologii, bo nie miał o tym zielonego pojęcia. Pomimo pędzącego w przód świata, Archibald ciągle jest sobą, a jego serce wciąż mieszka na wsi i po ukończeniu nauki prawdopodobnie właśnie tam powróci. Nie zamierzał tego zmieniać.
OdpowiedzUsuńJego usta uniosły się w uśmiechu, gdy dziewczyna wspomniała o swoich zdolnościach łyżwiarskich. Archibald zaliczał się do ludzi cierpliwych, a przy tym zdeterminowanych, dlatego byłby w stanie zrobić naprawdę wiele, żeby kogoś czegoś nauczyć. Choćby miał poświęcić miesiąc, dwa, a nawet i pół roku, to odpuściłby dopiero po otrzymaniu satysfakcjonujących wyników, albo w chwili, w której nauczenie kogoś byłoby czymś w rodzaju cudu. Aczkolwiek jeszcze nigdy nie trafiło mu się takie beztalencie, które zamiast iść w przód, posuwa się w tył, a patrząc na te wszystkie grafiki w szkicowniku, nie sądził, że Elizabeth byłaby tym pierwszym beztalenciem w jego historii. I naprawdę rzadko bywa zły! Chyba ostatnim razem był wściekły na swoją najmłodszą siostrę, ale tylko dlatego, że na jednej z jego prac zaliczeniowych, które zawierały rysunek anatomii ruchu człowieka, postanowiła dorysować buty, czapkę i szalik – ot, bo pan był goły i wcale się nie uśmiechał!
Zerknął chwilowo na wyciągniętą ku niemu dłoń i powrócił spojrzeniem na twarz dziewczyny.
— Archibald — przedstawił się, z wyczuciem uścisnąwszy rękę brunetki, po czym cofnął ją nieśpiesznie. — Miło mi, Elizabteh — dodał, a w jego głosie wybrzmiały serdeczne nutki, chociaż jej imię wymówił z niejakim zainteresowaniem, bo nie pamiętał, żeby miał w swym gronie znajomą o tym ładnym imieniu, więc po części odzwyczaił się już od jego brzmienia.
— I pomimo przestrogi, nawet chętnie bym sprawdził, czy faktycznie jest tak źle, jak uważasz — rzekł żartobliwie i zaraz przeniósł spojrzenie na biegnącego ku nim chłopaka, który nie wyglądał ani na szkolnego bad boya, ani na imprezowicza. Był raczej przeciętny, niewyróżniający się tłumie.
Archibald już rozszerzył usta, chcąc zapytać o co chodzi, ale Timothy okazał się w tym szybszy.
— Hejże! Panie skarbnik! — Zatrzymał się przed ławką, podpierając dłonie o biodra niczym prawdziwa gosposia. — Spotkanie w Phi Simga Pi trwa od dziesięciu minut, a ty przepadłeś jak kamień w wodę. Wiesz, ja wszystko rozumiem... — spojrzał na Elizabteh, posławszy jej krótki, acz sympatyczny uśmiech — ale mógłbyś chociaż spojrzeć na ten telefon, bo dobić się do ciebie to nie lada wyzwanie.
Pokiwał zaraz głową, choć poweselały uśmiech nie znikał z jego lekko piegowatej twarzy. W czerwonym, wełnianym bezrękawniku, założonym na jasną koszulę, i w kwadratowych okularach bez oprawek przypominał jakiegoś korporacyjnego programistę.
Usuń— Ajć, zupełnie wyleciało mi to z głowy, Tim — przyznał, drapiąc się odruchowo za wspomnianą głową. Spojrzenie Archibalda powędrowało w kierunku Elizabeth. — Przepraszam, muszę się zbierać. Jak widać, obowiązki wzywają — rzekł z westchnieniem i podniósł się z ławki, zgarniając wszystkie swoje manatki. — Dziękuję za miła rozmowę. Do zobaczenia — rzucił jeszcze, posławszy jej przy tym wyraźniejszy uśmiech. Zakładał, że jeszcze gdzieś się spotkają, skoro teraz mieli taką okazję.
Archibald Langham
[ Wahałam się między muzykologią a historią sztuki, a tak naprawdę to do Basila najbardziej pasowałoby mi coś w stylu MISH-u, ale ostatecznie wybrany kierunek też odpowiada. Choć jestem pewna, że zdolności plastyczne Elizabeth są o wiele większe. :D Basil, choć beztalenciem nie jest, przoduje raczej w teorii. W końcu na ASP się nie zdecydował, prawda?
OdpowiedzUsuńZ zaproszenia chętnie skorzystam, tylko najpierw muszę wpaść na jakiś pomysł.]
Basil
Jej skromność była zaś tym, co sprawiało, że Archibald czuł się dużo swobodniej podczas tej krótkiej rozmowy. Nie przypominała ona tych wszystkich dziewczyn, które nawiązywały kontakt gównie w ramach podrywu, żeby móc się później pochwalić przed podobnymi z charakteru koleżankami i w efekcie dać istnienie różnym plotkom. Starał się przebywać w towarzystwie takich niewiast jak najmniej, ale nie zawsze miał na to wpływ, bo praktycznie na każdej imprezie spotyka się rozpuszczone dziewczyny, które potrafią zrobić naprawdę wiele, byle by dopiąć swego i dodać swej popularności większego rozmachu. Chociaż stokroć gorsze były te, które potrafiły udawać roztropne, żeby za jakiś czas z impetem kogoś wykorzystać. A Archibald przebywając w mieście już kilka dobrych lat, zdążył doświadczyć tego i owego, ale w gruncie rzeczy nie żałował – przynajmniej zobaczył z czym to się je, wyciągnął wnioski i jest w tej chwili ostrożniejszy w koligacjach z płcią piękną. Szanse, że świadomie powtórzy jakiś błąd były marne.
OdpowiedzUsuńPożegnawszy się zatem z Elizabeth, ruszył z Timem prosto do Marble Hal, gdzie toczyło się spotkanie zarządu, w sprawie przyjęcia organizowanego ze względu na urodziny przewodniczącej bractwa. Archibald rzeczywiście brzydko o tym zapomniał, dlatego Timothy kopnął go w kostkę, nim ten, wszedłszy do salonu, zdążył zapytać po co to całe zamieszanie. A później, gdy wszystko zostało już ustalone, a całe zebranie dobiegło końca, postanowił wrócić koło ławki i drzewa, uwiecznionego przez Elizabeth w jej szkicowniku – dziewczyny już nie zastał, jednak sam przysiadł jeszcze na chwilę, zawieszając spojrzenie w gałęziach zielonego kasztanowca.
Kolejne tygodnie były dla Archibalda wyjątkowo napięte. I nie chodziło tylko i wyłącznie o zakuwanie do egzaminów, których materiał wielokrotnie spędzał mu sen z powiek, ale również o piekielnie intensywne treningi, bo do zawodów było coraz mniej czasu, a trener wymagał od nich perfekcji. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze obowiązki w klubie jeździeckim, gdzie w związku z ładna pogodą, każdego dnia przybywało chętnych na jazdy. Choć Archibald i tak poprosił kierownika o luźniejszy grafik, bo jeśli nie chciał paść na zawał, to powinien przeznaczyć na odpoczynek nieco więcej czasu, niż dwie godziny dziennie spędzone przy biurku w akademiku i na szkolnej stołówce. A jeśli o stołówkę chodzi, to kilkakrotnie spotkał między stolikami Elizabeth; czasami się do niej dosiadł, a czasami wymienili kilka zdań, w ramach przyjemnej rozmowy. Ona także wyglądała na zabieganą, a przynajmniej w sensie egzaminów, do których na pierwszy rzut oka bardzo się przykładała, bo ilekroć ją widywał, prawie zawsze miała przy sobie jakąś książkę. I nie były to bynajmniej powieści Nicholasa Sparksa, a bliżej nieznane Archibaldowi tematy graficzne.
Propozycja wyjazdu do Liberty Lake była więc dla niego taką pierwszą okazją na odpoczynek. Wprawdzie początkowo podchodził do tematu wycieczki sceptycznie, bo miał na barkach mnóstwo obowiązków, które skutecznie wypierały z jego głowy chęci na jakiekolwiek rozluźnienie, jednak serdeczni znajomi szybciutko znaleźli sposoby na namówienie go do wyjazdu. Zresztą, wizja spędzenia czasu nad jeziorem, przy ognisku i w towarzystwie naprawdę fajnych ludzi, była tak kusząca, że odrzucenie jej byłoby grzechem. Pobyt nad Liberty Lake miał po części charakter integracyjny, bo zrzeszał studentów z różnych wydziałów, jednak dla Archibalda najbardziej liczyli się jego dobrzy przyjaciele, z którymi miał spędzić większość czasu nad jeziorem. Daniel już kilka dni wcześniej przygotowywał atrakcje, które miały uczynić ten wyjazd niezapomnianym, dlatego gdy prowadził auto to co rusz o nich opowiadał; Michaela przez cały wyjazd namawiała go choć na jedną partyjkę gry w badmintona; Jessie stwierdziła, że będzie opowiadać w nocy straszne historie, a Jayden zapoznawał się z mini mapką terenu, na którym będą te kilka dni odpoczywać, starając się od razu także rozszyfrować położenie pola namiotowego.
Zatem z samochodu wypełzli z szerokimi uśmiechami na twarzach. Wokół kręciło się już trochę osób; część była znajoma, więc nie obeszło się bez krótkich rozmów i żartów, a później całą piątką zabrali torby podróżne i od razu skierowali się w stronę pola namiotowego, które dzielnie odnalazł na mapce Jayden. Na szerokiej, gładkiej polanie wśród rozłożystych drzew, stało już kilka różnokolorowych namiotów – do jeziora dzieliła ich odległość jakichś dwustu metrów, dlatego już z tego miejsca można było podziwiać łodzie z masztami, drewniany pomost ciągnący się nad taflą i plażę z boiskiem do siatkówki. Wysokie klony szumiały łagodnie, rzucając sporo cienia, natomiast cały teren był niezwykle czysty jak na miejsce, które oferuje tak ciekawą i bogatą agroturystykę.
UsuńGdy krótko rozejrzeli się po terenie, zabrali się za rozstawianie namiotów, choć Daniel jako jedyny zaczął od rozstawiania leżaka, dopiero później podejmując się wyzwania z namiotem. Ale za nim się do tego garnął, to Archibald zdążył postawić swój i pomóc także Michaeli, której szło znacznie gorzej niż Jessie. Chociaż w chwili, w której Michaela zaczęła piszczeć z ekscytacją, puszczając przy tym omasztowanie namiotu, doszedł do wniosku, że chyba nigdy tego nie skończą. Poza tym, był ubrany w jasny T-shirt i krótkie spodenki, a przez walkę ze zdolnościami Michaeli w rozstawianiu namiotów, zrobiło mu się tak ciepło, jakby miał na sobie futro.
— O mamusiu! Danny, zobacz kto jest! — Blondynka wypiszczała szczęśliwie — Nasza kochana Kimberly! — Zaraz poleciała do niej biegiem i wycałowała tak, jakby nie widziały się co najmniej dziesięć lat. Archibald westchnął ciężej, zerknąwszy w kierunku tego małego chaosu, który Michaela wyprodukowała swoją niebywale głośną ekscytacją i zaraz posłał Danielowi porozumiewawczy uśmieszek, bo ostatnie spotkania Kim i Daniela jasno wskazywały, że oboje się naprawdę polubili. A teraz we dwójkę pojawili się na wycieczce.
— Tylko nie schrzań tego, Danny — dopowiedział zgryźliwie, na co Daniel wywrócił tylko oczami i podniósł w górę kciuk, jako znak, że wszystko ma pod kontrolą. Za moment poszedł się przywitać, a Archibald, wcisnąwszy śledzia w ziemię, wziął z niego przykład i także wyszedł z cienia.
— Hej, Kim — rzucił, przystanąwszy tuż obok. Prześledził wzrokiem zgromadzone twarze i raptem zatrzymał się na tej konkretnej, okalanej ciemnymi pasmami włosów, które lekko rozwiewał wiaterek. — Cześć, Elizabeth — rzekł, podnosząc usta w wyraźniejszym uśmiechu. Nie spodziewał się jej tutaj, więc to naprawdę miłe zaskoczenie.
Archibald Langham
Zdziwienie Michaeli, odnośnie przyjazdu Elizabeth, podzielało pewnie większość obecnych tutaj osób, bo każdy, kto choć odrobinkę kojarzył pannę Cotton wiedział, że wyciągnięcie jej na podobny spęd graniczy z cudem. I jakby nie patrzeć Kimberly dokonała właśnie tego cudu, skoro doprowadziła Elizabeth do pola namiotowego, a ta jeszcze nie zdążyła stąd uciec. Oczywiście każdy miał swoje zdanie, włącznie z Archibaldem, który na tę chwilę nie wiedział w zachowaniu Elizabeth nic złego, a czasami sądził nawet, że ludzie przesadzają i próbują na siłę wyolbrzymiać jej postanowienia. Choćby teraz nie widział w Elizabeth mocno rzucającego się skrępowania, ani nieokiełznanego strachu w oczach, a jedynie nieśmiałość, która mogła wynikać z tego, że dziewczyna po prostu stroni od tłumnych miejsc i nie jest do takowych przyzwyczajona. Wystarczyło spojrzeć na Michaele, albo na Kimberly by ujrzeć przykład osoby, która w towarzystwie wielu ludzi czuje się jak ryba w wodzie, a Elizabeth różni się od nich tylko pod tym względem. I tyle.
OdpowiedzUsuńNa pytanie, które padło z ust Kimberly, Archibald szturchnął mocniej Daniela w ramię i to wcale niedyskretnie. Ten dał krok w przód, drapiąc się mimowolnie po głowie, jakby szukał w tym czasie odpowiednich słów, którymi mógłby wyrazić chęć pomocy przy rozkładaniu namiotu.
Archibald podniósł usta w uśmiechu.
— Danny chętnie wam pomoże — zapewnił, klepiąc kolegę w ramię. — Ja jestem jeszcze w trakcie pomocy Michaeli... A z jej zdolnościami, możemy nie wyrobić się do końca wyjazdu — powiedział z wyraźną nutą żartu, posyłając blondynce zaczepny uśmiech. Ona w odwecie przybrała niby naburmuszoną minę i strzeliła mu mocniejszego kuksańca pod żebra.
— Chciałabym ci powiedzieć, Archie, że w dzieciństwie należałam do klubu skautów — oznajmiła, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej. — I jeśli rozłożę namiot sama, wisisz mi rundę w badmintona — zaznaczyła, kierując się do połaci ziemi, którą dekorowało już kilka mini-domków. Zaciągnęła ze sobą także Kimberly, mówiąc jej, żeby rozstawiła się z namiotem gdzieś obok, a Danny podążył zaraz za dziewczynami z zamiarem pomocy. Reszta także ruszyła w kierunku obozowiska.
Spojrzenie Archibalda powędrowało na Elizabeth. W kącikach jego ust wciąż widniał uśmiech.
— Fajnie, że zdecydowałaś się na udział w tym wyjeździe. Sporo tu ciekawych atrakcji na świeżym powietrzu — zauważył, ruszając nieśpiesznie do kolegów i koleżanek. Zakładał, że aktywny wypoczynek będzie ją bardziej interesował, niż siedzenie w obozie przy puszcze piwa, albo raczej przy kolegach z puszką piwa. Archibal sam zresztą nie zamierzał zapijać się w trupa. Planował spędzić te kilka dni na korzystaniu z tego, co oferował ośrodek nad Liberty Lake i dobrze się przy tym bawić. Choć pianki z ogniska na pewno nie odmówi, bo długo już nie miał okazji posiedzieć nocą przy ognisku – ostatni raz jakiś rok temu u siebie, w Walla Walla.
Archibald Langham
Archibald chyba nawet by się nie ośmielił nawiać Elizabeth na imprezowanie, kiedy był świadom, że dziewczyna stroni od zakraplanych spotkań. Próba zaciągnięcia jej tam, gdzie nie chciała iść nie miała żadnego sensu, a jedynie pogorszyłaby ich krótką, acz w gruncie rzeczy pozytywną znajomość, i uprzedziłaby ją w dalszym podejściu do Archibalda. Natomiast on, w przeciwieństwie do reszty rówieśników, nie próbował robić z Elizabeth kogoś, kim nie jest, i nie zależało mu na przekonywaniu jej do imprezowego świata na siłę. Jeśli kiedykolwiek zapragnie się szczerze upić, czy grubo zabalować – zrobi to bez pomocy kogokolwiek, może jedynie w towarzystwie osoby, której ufa, i która nie zostawi jej na lodzie, gdy faktycznie przeholuje z alkoholem. Zawsze uważał, że każdy kieruje swoim życiem wedle własnego widzimisię i nigdy nie wkładał łap tam, gdzie wkładać nie powinien. Jej świat, jej kredki i nikt nie powinien wpraszać się do niego ze swoimi flamastrami.
OdpowiedzUsuńNa usta Archibalda zakradł się jednak weselszy uśmiech, kiedy usłyszał tornado pytań, dotyczących wyjazdu. Nie dziwiły go, skoro Elizabeth nigdy nie brała udziału w spotkaniach nad Liberty Lake i nie była pewnie nawet świadoma, jak wygląda dzień spędzony nad jeziorem.
— Jestem tutaj każdego roku — oznajmił, spojrzawszy na brunetkę. — Można powiedzieć, że to takie luźne integracyjne spotkanie, które nie narzuca studentom żadnych obowiązków. Każdy na bieżąco decyduje co chce robić; może przeleżeć cały dzień na leżaku przed namiotem, albo skorzystać z rowerów, piłki plażowej, czy karaoke w którymś z tamtych barów — wyjaśnił, zerknąwszy w kierunku budynków, gdzie zwykle organizowano wieczorny konkurs piosenki. — Ja, na przykład, zawsze korzystam z jeziora i żaglówek, które można wypożyczyć, żeby trochę popływać. Czasami skuszę się na grę w siatkówkę, albo za namową Michaeli na rundę badmintona; wieczorem pospaceruję brzegiem wody, a później całą grupą spotykamy się nad ogniskiem i pieczemy pianki — powiedziawszy, uśmiechnął się chwilowo. Wsunął dłonie do kieszeni szortów, wiodąc spojrzeniem po koronach drzew, zza których przebijały promienie słońca, lekko rażące jego tęczówki. Ze spotkań nad Liberty Lake zawsze przywoził dobre wspomnienia i nie podejrzewał, że kiedykolwiek się to zmieni. Te kilka dni nad jeziorem przypominały mu odrobinę dzieciństwo w rodzinnej wiosce.
— Dobrze, że się zgodziłaś na przyjazd, Elizabeth — dodał po chwili, znów przenosząc na nią spojrzenie. — Na pewno się tu odnajdziesz. Tutaj możesz być sobą, i nie sądzę, że ktokolwiek będzie Cię oceniał — rzekł, podnosząc usta w pogodnym uśmiechu. — Danny choć ani trochę nie potrafi śpiewać, co roku bierze udział w karaoke. Bo nikt mu nigdy nie powiedział, że się do tego nie nadaje — dodał z rozbawieniem, wzruszając lekko ramieniem. Taka była jednak prawda, chodziło o dobrą zabawę i jeszcze lepsze wspomnienia, a nie o opiniowanie czyichś talentów. Poza tym, na tym wyjeździe zawsze rodziły się nowe przyjaźnie.
Archibald Langham
Nie miał nic przeciwko pytaniom, które mu zadawała. Zdał sobie sprawę, że dla niej faktycznie mogło być to nietypowe, skoro nigdy wcześniej nie brała udziału w jakichkolwiek studenckich spotkaniach, które nie były projektem, a luźnym, niezobowiązującym wyjściem. Poniekąd wiele ją ominęło, ale z drugiej strony – zwykle spędzała czas na swój sposób, brała udział w innych wyjazdach, i nie wyglądała na osobę, która żałuję, że nie spożytkowała go inaczej. W oczach innych miała czego żałować, a swoich własnych wcale nie musiała, bo oceniała świat własnymi kategoriami, których nikt poza nią nie znał. Ludzie z kampusu mogli nie wiedzieć, że na swoich rozjazdach bawiła się równie dobrze, co oni podczas syto zakraplanych imprez z ramienia bractwa czy innych okazji. Inni mogli tego nie rozumieć, próbując zmieniać coś na siłę, ale może Elizabeth czuła się dobrze w swojej skórze i nie potrzebowała żadnych rewolucji?
OdpowiedzUsuń— Nie ma problemu — zagwarantował, gdy dołączyli do reszty osób. Danny i Kimberly rozstawiali prężnie namiot; Jayden okupował leżak z puszką piwa w ręku; Jessie gdzieś się zmyła, a Michaela walczyła uparcie ze stelażem swojego namiotu, choć nie otrzymywała żadnych efektów.
Archibald przeszedł ostrożnie pomiędzy torbami, żeby na żadną nie wejść i zatrzymał się nieopodal blondynki, starając się nie roześmiać. To wyglądało zabawnie w jaki sposób próbowała ujarzmić części błękitnego namiotu.
— I co, Michie? Może umówmy się tak, że jednak ci pomogę, a ty spełnisz dla mnie jedno życzenie, hm? — Zapytał, gdy przy próbie wciśnięcia jednego końca stelaża w odpowiednią dziurkę, ten drugi wyskoczył złośliwie.
Micheala wyprostowała się energicznie, zgarniając niesforne włosy z twarzy.
— A niech cię... — westchnęła, faktycznie dając sobie spokój z rurką stelaża. — Okej, niech będzie. Tylko nie karz mi robić jakichś niestworzonych rzeczy! — zaznaczyła od razu, jakby mogła się spodziewać wyzwania, którego osiągnięcie graniczyło z cudem.
— Nie martw się. Mam całe popołudnie żeby się dobrze zastanowić — rzekł, posyłając blondynce rozbawiony uśmiech i zabrał się za składanie jej błękitnego namiotu, który jako jedyny wciąż raczkował, ledwie rozpakowany. Zajęło mu to jakieś dziesięć minut, jak wbijał już ostatniego śledzia, napinając całą konstrukcję. Jayden w tym czasie otworzył sobie drugą puszkę, a Danny i Kim rozstawili namiot i położyli w środku karimaty. Michaela także wrzuciła do swojego namiotu osobiste rzeczy, gdy Archibald dał jej znak, że może się rozpakować.
— To co planujemy? — Spojrzenie Daniela powędrowało po wszystkich zgromadzonych, jakby pytał każdego z osobna o plany na dalsze popołudnie. Przysiadł na trawie, a zaraz obok niego dostał się Archibald.
Archibald Langham
Decyzja o uzupełnieniu żołądków była dobrym pomysłem, dlatego Archibald również przytaknął, kiedy Daniel zaproponował żeby przejść się na tutejsze burgery. Chciał także z czystej ciekawości sprawdzić, czy danie główne straciło na smaku od uprzedniego roku, jednak gdy tylko wsunął do ust bułkę, miał wrażenie, że wręcz przeciwnie – poprawiło się do takiego stopnia, że wcisnął w siebie dwie sztuki i do tego porcję frytek. Ale biorąc pod uwagę jego postanowienie w dbaniu o sylwetkę, od razu obiecał sobie oba te burgery spalić, gdy tylko wróci do Spokane i zawita na siłowni, gdzie urządzi sobie mocny wycisk w ramach pokuty. Na razie był jednak nad Liberty Lake, a motyw przewodni wyjazdu dotyczył pozytywnego wyluzowania się, dlatego przymknął oko na te wszystkie złe rzeczy, które trafią do jego żołądka podczas wyjazdu. Chociaż nie mógłby zaprzeczyć, że czuł się cholernie pełny, kiedy wsunął do ust ostatni kęs!
OdpowiedzUsuńObiad minął w bardzo przyjemnej atmosferze oraz we wspomnieniach poprzednich spotkań nad Liberty Lake, z udziałem osób, które skończyły już naukę na uniwersytecie. Szczególnie Danny miał dobry ubaw, gdy opowiadał o psikusach, jakie razem z kolegą urządzali. Odważył się wspomnieć także o wypadku z udziałem Michaeli, która rok temu wystraszyła się pająka i w biegu niemalże skręciła kostkę, opatrywaną wtedy przez Archibalda – ona w odwecie odpowiedziała zaraz o tym, jak to Daniel śpiewał na karaoke piosenkę, której zupełnie nie znał i do której wymyślał słowa pod wpływem chwili. W trakcie tych wszystkich wspominek Archibald zerkał co jakiś czas na Elizabeth, bo chociaż nie udzielała się zbyt wiele w rozmowie, to nie wyglądała też na znudzoną opowieściami.
Po obiedzie nadszedł czas na ognisko, które zaczynało już płonąć, kiedy wracali z domku letniskowego w stronę namiotów. Pomimo zachodzącego słońca, wciąż było ciepło, dlatego ogień był w tej chwili stosunkowo niski. W międzyczasie każdy skoczył po jakiś alkohol – Archibald postanowił zacząć od lekkiego drinka ze Spritem i limonką, a reszta zdecydowała się głównie na piwo, choć Micheala postanowiła rozcieńczyć je z sokiem malinowym. Następnie wszyscy usiedli na drewnianych ławach, z których rozpościerał się całkiem dobry widok na drgającą taflę jeziora. Danny zajął miejsce obok Kim, Michaela przysiadła obok Kim i Archibalda, a zaraz dołączyła do nich Elizabeth, która wcisnęła się jeszcze pomiędzy tę dwójkę.
Spojrzenie Archibalda powędrowało najpierw na brunetkę, a później na butelkę ze smakową wodą, którą trzymała w dłoniach. Właśnie takiego napoju się po Elizabeth spodziewał.
— Nie martw się, Kim. Wszystkiego dopilnuję — zapewnił z nutą żartu, wygodnie prostując nogi w kolanach. — Poza tym, czy zamierzasz gdzieś uciekać, Elizabeth? — Podpytał, lekko unosząc przy tym brew. Zakładał, że skoro po obiedzie nie została w swoim namiocie i postanowiła dołączyć do ich grona, nie planuje nagłego powrotu do Spokane. Inaczej z pewnością nie integrowałaby się z całą resztą.
Archibald Langham
Nikt nie oczekiwał od Elizabeth nienagannej postawy, bo nad Liberty Lake każdy zrzucał z barków obowiązki i korzystał z przywileju całkowitego wyluzowania się, z dala od wszelkich powinności. Teraz był to wprawdzie dopiero początek, a pierwszy wieczór spędzony nad ogniskiem należał do tych bardzo spolegliwych, któremu nie towarzyszyły jeszcze większe dawki alkoholu, więc wszystkie niemoralne akcje są jeszcze przed nimi – nie wliczając Elizabeth i Archibalda, który nie planował zabić ćwieka w ramach alkoholowej libacji. Zresztą, wcale nie planował brać udziału w alkoholowych libacjach, racząc się promilami jedynie w sposób symboliczny, dla samego smaku i samego siebie. Za to Daniel z pewnością pozwoli sobie odpłynąć i Bóg wie, czy nie przyjdzie mu do głowy wymalować komuś na twarzy jakichś głupot. Archibald zaraz pokiwał głową na jego słowa, robiąc przy tym krytyczną minę, bo nie sądził, że Elizabeth uzna to za przezabawny żart – takie raczej nie mieściły się w szablonie żartów, które poznała w hermetycznym gronie rodzinnym.
OdpowiedzUsuń— Wcale bym się nie zdziwił, jeśli padniesz jako pierwszy, Danny — rzucił w jego stronę, posyłając przy tym zaczepne spojrzenie, a za moment przeniósł spojrzenie na Kimberly, obejmowaną ciasno przez Daniela. — Ale razem na pewno dacie radę doczołgać się do namiotu — pocieszył ich w żarcie, na co większość zareagowała parsknięciem. Jeszcze przez chwilę ciągnęły się w grupie takie zaczepne żarciki i przekomarzanie, ale z każdą otwieraną puszką piwa wieczór zaczynał iść innym torem. Michaela dogadała się z Jaydenem i w pewnej chwili oboje poszli się przejść nad jezioro – chcieli namówić resztę do przechadzki; Michaela nalegała na obecność Archibalda, a później Elizabeth, jednak wszyscy kategorycznie odmówili, wręcz nakazując im iść we dwójkę. Kimberly i Daniel zaczęli oglądać w telefonie zdjęcia z imprezy, która odbyła się ostatnio w Phi Simga Pi w ramach urodzin przewodniczącej i praktycznie odcięli się od świata rzeczywistego, a Jessie zajęła się smażeniem piankowych szaszłyków, za mocno spalając przy tym jeden z nich. Archibald dokończył swojego drinka i skoczył uzupełnić szkło kolejnym, dorzucając przy tym plasterek świeżej limonki, a za moment znów siedział obok Elizabeth, mieszając plastikową łyżeczką zawartość swojej szklaneczki.
Dookoła panował spokój; ognisko strzelało przyjemnie, a gdzieś w tle dochodził gwar rozmów, toczących się na terenie ośrodka, na którym poza nimi przebywali także inni studenci. Jakieś śmiechy słychać było w oddali i dźwięk odbijanej piłki, jakby ktoś rozgrywał jeszcze mecz w siatkówkę na plaży nieopodal, a do tego skądś dochodziły nuty głuchej, ale prawdopodobnie skocznej muzyki.
Odłożywszy łyżeczkę, upił łyk drinka i przeniósł uwagę na Elizabeth, unosząc usta w chwilowym, cieplejszym uśmiechu.
— Mam wrażenie, że nie pochodzisz ze Spokane... — zauważył, mimochodem ściągając na ułamek sekundy brwi. — Mylę się, czy zgadłem? — Dopytał w ramach upewnienia. Wydawało mu się, że Elizabeth czuje się w River Falls obca, dlatego też doszedł do wniosku, że nie wychowywała się w Spokane, a jakimś innym mieście. W innym przypadku miałaby jakichś dobrych przyjaciół, a z własnych obserwacji wiedział, że Elizabeth sporo czasu spędza w towarzystwie swoim własnym.
Archibald Langham ♥
Uśmiechnął się krótko, gdy potwierdziła jego domysły. Elizabeth pochodziła z drugiego końca stanu Waszyngton, a skoro faktycznie miała tak nadopiekuńczych rodziców, to naprawdę zdumiewające, że wypuścili ją aż tak daleko. Niby samolotem to zaledwie chwila, jednak sama odległość wydawała się ogromna, biorąc pod uwagę poglądy jej rodziców. W każdym razie, ciekawym było to co mówiła, a już szczególnie wzmianka o uczących się w Spokane niegdyś rodzicach – możliwe, że faktycznie znalazła się tutaj tylko dzięki temu aspektowi, jako że wszyscy byli pewni, dokąd dokładnie wyjeżdża.
OdpowiedzUsuńUpił łyczek drinka i odstawił go na kraniec ławki, żeby sięgnąć dwa kijki oraz paczkę pianek, pozostawionych na trawie nieopodal. Jeden z nich podał brunetce, pianki zaś wcisnął między ich biodra i wziął kilka, nabijając je od razu na swój patyk.
— Przejeżdżałem kiedyś przez Aberdeen, jak jechałem na wakacje do Wesport, jakieś dziesięć lat temu — wtrącił, wyciągając kijek z piankami nad ognisko. Przysmak szybko zaczął skwierczeć, dlatego podniósł go wyżej, tak, żeby języki ognia go nie dosięgały.
— A ja pochodzę z wioski, o której w tym mieście nikt nigdy nie słyszał — rzekł, podnosząc przy tym kącik ust, bo było to nawet zabawne. Szczególnie miny kolegów, którzy dziwili się po usłyszeniu nazwy, której nie byli nawet w stanie umieścić na mapie. — Może dlatego, że moje rodzinne Walla Walla leży na granicy z Oregonem. Większość mojej rodziny pochodzi zresztą z sąsiedniego stanu — sprostował, spoglądnąwszy na towarzyszkę, a przy okazji na to, czy zamierzała skusić się na pianki. Mógł pomóc jej z pieczeniem, jeśli nie była pewna, jak się za to zabrać. Poza tym, bardzo łatwo je spalić.
— I nie mówisz za dużo — powiedział absolutnie szczerze. — Uważam, że mówisz za mało.
Elizabeth wydawała mu się ciekawa. Miał wrażenie, że za tym wycofaniem skrywa się naprawdę przyjazna osobowość, której nie brakuje ani pokładów energii, ani pomysłu na życie. Skoro postanowiła wydostać się z klatki rodziców, to znaczy, że chciała osiągnąć coś własnymi siłami, a jednym z tych osiągnięć był właśnie wyjazd na uczelnię do Spokane. Na drugi koniec stanu.
— I wcale się nie obrażę, a nawet chętnie posłucham, jesli powiesz o sobie coś więcej.
Archie ♥
Pokiwał głową, gdy Elizabeth poprosiła o pomoc z piankami i umieściwszy swój kijek między kolanami, chwycił pianki, żeby nabić je na patyk należący do Elizabeth. Rzeczywiście nie pierwszy raz opiekał coś nad żywym ogniem, a wręcz przeciwnie – za dzieciaka robił to naprawdę często, bo ogniska były w Walla Walla naprawdę miłą formą rozrywki, a już szczególnie wtedy, gdy schodziła się na nie niemalże cała wioska. Dlatego zaraz wyciągnął patyk Elizabeth nad strzelające ognisko i okręcając tuż nad językami ognia, zamienił się w słuch, gdy dziewczyna zaczęła opowiadać o sobie.
OdpowiedzUsuńNie dziwiła go ta skromność, bo od samego początku zakładał, że rodzina Elizabeth nie urządza hucznych i syto zakraplanych imprez i raczej unika tłumnych miejsc, w których nierzadko głównym daniem są między innymi napoje wysokoprocentowe. I chociaż dziwnie w jej ustach brzmiały słowa dotyczącego chwilowej obecności na plaży, to starał się to zrozumieć i spojrzeć na tę sytuacji z nieco innej perspektywy, bo osobiście znał uczucie palącego w stopy piasku aż za dobrze. Przez moment doszedł do wniosku, że naprawdę wiele ją ominęło przez poglądy rodziców, jednak nie powiedział tego na głos – nie chciał jej urazić, a zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie raz już słyszała jaką jest nudziarą.
W międzyczasie Archibald przekazał jej gotowe pianki, a sam upiekł sobie jeszcze jedną porcję, i dopytał ją o kilka kwestii związanych z rodziną. Między innymi o to, jak dużą ma rodzinę, czy często się spotykają i czy wszyscy należą do wspólnoty, czy jednak znalazła się jakaś czarna owca, niemalże wydziedziczona, której nie obchodzą ich zasady. Nie pytał jednak tylko po to, by przerywać ciszę – naprawdę był ciekaw, zresztą, czas zleciał tak szybko, że za moment znacząco się ochłodziło, a w ognisku tlił się już jedynie gorący żar. Towarzystwo zaczynało się rozchodzić w kierunku namiotów, oświetlonych od wewnątrz niemrawym światłem. Gdzieś w oddali cichły już gwarne rozmowy i głośne salwy śmiechu, a dominować zaczynał rechot żab i cykanie świerszczy.
Archibald, pożegnawszy się z Elizabeth, także ruszył do swojego namiotu, w którym urzędował już Daniel i wyraźnie coś kombinował. Nie było to jednak podejrzane, więc Archibald poszedł pod prysznic, a za parędziesiąt minut właził już do namiotu... Albo raczej próbował wleźć, bo drogę zaraz zastawił mu Danny, tłumacząc, że mają z Kimberly pewne plany i chcieliby spać razem. Z początku źle to zrozumiał i zapytał, czy w związku z tym on ma spędzić noc pod gołym niebem, ale Daniel szybko zasugerował mu miejscówkę obok Elizabeth. I tu pojawił się wielki znak zapytania, bo chociaż Archibald nie miał nic przeciwko, to wiedział, że Elizabeth nikt o zdanie nie zapytał, więc wcale mogło jej się to nie spodobać – ba! Był przekonany, że się zezłości, ale po szybkiej analizie założył, że woli udobruchać jej złość, niż męczyć się ze swędzącymi śladami po ukąszeniu tutejszych, spragnionych krwi komarów.
Za parę minut, najciszej jak się da, pakował się do namiotu Elizabeth, starając się nie świecić latarką po jej twarzy. Wyłączył ją tuż po wejściu do środka i zwinnie wślizgnął się do śpiwora, z nadzieją, że Elizabeth śpi, jednak po kilku sekundach światło latarki ponownie rozbłysło, ale tym razem nie była to jego latarka.
— Przepraszam, Elizabeth. Racja, nie powinno mnie tu być — zaczął, podnosząc się lekko na łokciach. On, w przeciwieństwie do Elizabeth, był jedynie w wygodnych szortach, bez koszulki i jakiejkolwiek innej koszuli nocnej, która być może powinna była w tej chwili okrywać jego klatkę piersiową. — Ale Daniel chciał spać z Kimberly i wybłagał mnie o tę zamianę, a ja się zgodziłem. Chyba nie miałbym wyjścia — wyjaśnił, lustrując kilkakrotnie jej twarz, jakby szukał w niej oznak wściekłości. — Mogę wyjść, jeśli chcesz... — zasugerował, wskazując zasunięte, materiałowe drzwi namiotu. Trudno, z komarami jakoś sobie poradzi, mimo braku domowych sposobów pod ręką.
Archibald Langham ♥
Zmiana towarzystwa w namiocie była dla niego tak samo zaskakująca, jak dla Elizabeth. Właściwie został postawiony przed faktem dokonanym, gdy Danny oznajmił mu, że mają z Kimberly plany, i dlatego nie zdążył zagarnąć ze sobą niczego, oprócz latarki i śpiwora, bo do niego wchodził akurat w momencie, kiedy zjawił się Daniel i obwieścił o zmianach. Ale dopiero teraz, kiedy Elizabeth przyglądała mu się z czymś w rodzaju zmieszania na twarzy, zdał sobie sprawę, że widok nagiej klaty nie jest dla niej czymś codziennym, a wręcz przeciwnie – jest czymś bardzo niecodziennym. Jej rówieśniczki zapewne byłyby w stanie narysować męską klatę z zamkniętymi oczami, bo w dobie obecnej ery nie jest to żaden temat tabu, jednak Archibald brał teraz pod uwagę istotny fakt, że Elizabeth nie można porównywać do innych dziewcząt. Jej inność, choć znacząco odbiega od standardów i aktualnie panującej wśród młodzieży mody, jest na swój sposób wyjątkowa, ale przede wszystkim niespotykana.
OdpowiedzUsuńDlatego zamierzał pomóc jej z latarką i oszczędzić widoku, ale kiedy wpadł na taką myśl, światło już zgasło, rozmazując tym samym kontury sylwetki ciemnowłosej, która w ciemności była dla niego niemalże niewidoczna. Dopiero kiedy został zapewniony, że może zostać, zniżył się do pozycji leżącej, podobnej do tej, w której znajdowała się aktualnie Elizabeth, a swoje spojrzenie utkwił w daszku namiotu, udekorowanego drobną siateczką, przez którą nie mogły dostać się żadne owady.
— Wiesz, w tych czasach ludzie naprawdę nie liczą się już ze zdaniem innych — zaczął po kilku sekundach milczenia i splótł swoje dłonie na klatce piersiowej. — I jestem przekonany, że podczas tego wyjazdu jeszcze nie raz zostaniemy postawieni przed faktem dokonanym — dodał, bo tak się złożyło, że to Archie był towarzyszem Daniela, a Elizabeth towarzyszką Kimbely, a skoro ta dwójka zaczęła pogłębiać swoją relację i spędzać ze sobą czas, automatycznie zepchnęła swoich towarzyszy na drugi plan, nawet w kwestiach spania. Archibald liczył jednak na to, że obejdzie się bez jakichś wyjątkowo niezręcznych sytuacji, bo naprawdę chciał oszczędzić Elizabeth niepotrzebnego skrępowania.
— Ale obiecuję, że w przeciwieństwie do Kim, postaram się nie chrapać głośno — dodał z wyraźną nutą żartu, przekręciwszy głowę w bok, żeby spojrzeć w kierunku Elizabeth. Być może nie dostrzegła w kącikach jego ust uśmiechu, bo było ciemno, ale ten widniał na jego twarzy, mimo całej tej sytuacji. Bo podobno nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Archie ♥
Leżenie obok Elizabeth było ciekawym doświadczeniem, bo to w jaki sposób próbowała mu wytłumaczyć swoje myśli, sprawiało, że Archibald leżał z szerokim uśmiechem na ustach, próbując się głośno nie zaśmiać, żeby jej nie urazić. On oczywiście od razu wiedział, co dziewczyna chciała mu przekazać, mówiąc o nadziei, żeby Kim nie wymyśliła nic tak dziwnego, jak wymiana współlokatorów i wcale nie odebrał tego jako przytyk. W każdym razie, mogła być przekonana, że zapewnienia Kimberly skończą się tylko na słowach, bo ona z Dannym za chwile będą mieli swój świat i cały wyjazd spędzą razem, zapominając o reszcie kolegów i koleżanek, których tutaj ze sobą przytargali. Archibald był już do tego przyzwyczajony, ale spodziewał się, że Elizabeth nie przywykła do wpadania w tak niekomfortowe sytuacje, jak chociażby ta, w której znaleźli się teraz. Zresztą, próba wytłumaczenia swoich myśli, mówiła sama za siebie, ale była po części także urocza.
OdpowiedzUsuń— Nie zdziwię się, jeśli Kim zaskoczy Cię w podobny sposób czymś jeszcze, bo takie niespodziewane wariacje są chyba całkiem w jej stylu, a szczególnie w takim stadium zauroczenia Danielem, w jakim jest obecnie — przyznał z mniejszą ilością entuzjazmu, lekko przy tym wzdychając, jakby przez te kilka dni mogło wydarzyć się niemalże tak dużo, jak przez cały rok. — Ale z tym chrapaniem to jednak prawda! — Po tych słowach jego entuzjazm wzrósł, bo wyszło na to, że się jednak nie mylił, a wszelkie zaprzeczenia Kimberly w tym aspekcie poszły właśnie do piachu. — Świetnie. Możesz mi jeszcze zdradzić, czy ona naprawdę sypia w różowej, futrzastej masce na oczy w kształcie królika? — Dopytał wyraźnie rozbawiony, bo będzie miał przynajmniej haka na Kim, jak ta niewiasta znów postanowi zajść mu za skórę. Poza tym, ilekroć wyobrażał sobie Kimberly w takiej masce, miał ochotę się po prostu śmiać. Musiało to wyglądać przezabawnie i zapewne tak właśnie wyglądało.
Dla wygodniejszej pozycji przełożył sobie jedną rękę pod głowę i także wlepił spojrzenie w namiotowy sufit.
— Czy mógłbym mówić Ci Beth? — Zapytał po chwili, uznając to zdrobnienie za najbardziej pasujące do dziewczyny.
Archie ♥
Brak futrzastej w wyposażeniu Kim trochę przyćmił entuzjazm Archibalda, ale nie zmieniało to faktu, że będzie szukał na koleżankę jakiegoś innego haka. A tak poza tym, to Elizabeth pewnie nie będzie miała już co liczyć na Kimberly, jeśli chodzi o pilnowanie i odtrącanie wszelkich zaczepek rówieśników, którzy zapewne będą bardziej śmiali na różne docinki, kiedy trochę się już upiją, bo Kim prawdopodobnie spędzi cały wyjazd w towarzystwie Daniela. Oczywiście Archibald nie miał im tego za złe – skoro czuli do siebie sympatię i zamierzali jakoś budować pojawiającą się między nimi więź, musieli dzielić czas wspólnie, jednak nie trudno zauważyć, że tym sposobem ktoś został na lodzie. I tym kimś była panna Cotton, która jako samotna owieczka, stanowiła idealną pożywkę dla rozrechotanych studentów. Zresztą, dało się usłyszeć w jej głosie pewnego rodzaju smutek, spotęgowany sytuacjami, których nie spodziewała się jadąc nad jezioro. Ale świat nie kończy się przecież na Kimberly – jeśli ona nie zdoła podzielić czasu na pilnowanie Elizabeth, to z pewnością zdoła to zrobić Archibald, który nie pozwoli na żadne słone, a już tym bardziej fizyczne zaczepki w kierunku Beth.
OdpowiedzUsuń— Może dlatego, że po prostu bardzo do Ciebie pasuje? — Zastanowił się na głos. — Poza tym, bardzo kojarzy mi się ze skromną, ale wyjątkową osobowością — dodał jeszcze i przeszedł myślami do swojego imienia, a raczej skrótu, którym najczęściej się do niego zwracano. Właściwie to było ich kilka, a już szczególnie jak do rodzinnego domu przyjeżdżała ciotka Pamela, która miała w zwyczaju zdrabniać imiona w sposób aż bolesny dla uszu. Nawet teraz, jak pisała do niego smsy na święta, zawsze wciskała tam na końcu pozdrowienia dla swojego Archusia.
— Do mnie sporo osób mówi Archie i w sumie to nie mam nic przeciwko temu zdrobnieniu — przyznał, spoglądnąwszy w stronę panny Cotton.
— I hej! W tej chwili to Daniel zawraca jej głowę. Ty zawracasz ją mnie — zauważył zaraz z wyraźną nutą żartu w głosie. — Ale tak szczerze, to nie sądzę, że zawracasz ją komukolwiek. Gdyby Kimberly nie zależało na Twojej obecności, pewnie przyjechałaby z jakąś inną kumpelą.
Z tego co kojarzył, to Kim miała sporo koleżanek, więc na pewno nie zdecydowała się na Elizabeth z braku laku.
— Zresztą, fajnie, że zabrała akurat Ciebie.
Archie ♥
Dla Archibalda wyjazd nad Liberty Lake był bardzo udany, choćby z tego względu, że działo się tam mnóstwo zabawnych rzeczy z udziałem jego najbliższych znajomych, które każdy z uczestników będzie wspominał jeszcze na długo. Ci zaś, którzy zrezygnowali z wyjazdu, mogli w tej chwili słuchać jedynie opowieści, próbując sobie wyobrazić to co rzeczywiście działo się nad jeziorem, włącznie z bieganiem nago po przegranej w pokera. Oczywiście, poza szaleństwami, każdy spędzał czas aktywnie: grając w badmintona, siatkówkę, czy próbując swych sił w żeglowaniu, które to dla Archibalda okazało się idealnym rozwiązaniem na spędzanie tam każdej chwili wolnego czasu. Dość duże pokłady czasu poświęcał również Elizabth, która w ogólnym rozrachunku wcale nie była tak drętwa, jak głosiły studenckie plotki, bo chociaż nie paliła skrętów, jak reszta towarzystwa, ani nie wlewała w siebie litrów alkoholu, była osobą godną zainteresowania, i miłą – przede wszystkim. Z ust Elizabeth nie usłyszał bowiem ani jednej uszczypliwości przez cały wyjazd, podczas gdy reszta kolegów – szczególnie Daniel – non stop rzucali w jego stronę aluzyjne teksty, które dotyczyły jego relacji z płcią piękną. Zdania typu: chyba wpadłeś jej w oko, czy no, stary, kuj żelazo póki gorące padały dość często, niemniej dla Archibalda były tylko formą głupich żartów, więc nie brał ich do siebie, najczęściej odpłacając się pięknym za nadobne, kiedy nadarzał się okazja. I w kwestii Daniela, zwykle cierpiała na tym Kimberly, która częściowo była dotykana takimi uszczypliwymi żarcikami, jako osoba stale mu towarzysząca.
OdpowiedzUsuńMiniony tydzień pozwolił jednak całej po-wyjazdowej wrzawie ochłonąć. Nadchodził bowiem czas egzaminów, do których należało się solennie przygotować, bo o ile niektórzy potrafili przeskakiwać z roku na rok jedynie przy obecności farta, o tyle Archibald zawsze zmuszony był ciężko pracować na swoje wyniki. A ponieważ wybrał medycynę sportową, chcąc w przyszłości bliżej związać się z danym kierunkiem, obiecał sobie przykładać się do nauki, żeby zdobywać oceny adekwatne do swojej wiedzy. Dlatego dzisiejszego wieczora zrezygnował z imprezy bractwa, na którą próbowali namówić go znajomi. Musiał dobrze zaznajomić się z anatomią, jeśli chciał uzyskać przynajmniej zadowalający wynik, poza tym, jutro miał próbną choreografię do tańca na lodzie i wolał wybrać się na łyżwy w stu procentach trzeźwy, niżeli w towarzystwie ogromnego kaca. Bo imprezy bractw nigdy nie odbywały się o suchym pysku i szansa na wrócenie bez skosztowania choć jednego kieliszka wódki, graniczyła z cudem.
Kiedy więc usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju, westchnął już podirytowany faktem, że Daniel postanowił dalej męczyć go o udział w imprezie. Odłożywszy książkę na stolik, dźwignął się z łóżka i przystanął przy drzwiach, uchylając je z miną typu: zaczynasz mnie wkurzać, Danny. Ale ujrzawszy raptem oblicze Elizabeth, rozchylił lekko wargi, za moment okraszając je cieplejszym uśmiechem. Jej się tutaj spodziewał jako ostatniej.
— Elizabeth, cześć — przywitał się, lustrując dziewczynę kontrolnym spojrzeniem. Na pytanie o imprezę pokiwał przecząco głową i oparł się ramieniem o framugę drzwi, wsuwając dłonie w kieszenie jeansów. — Jutro czeka mnie ciężki trening, więc musiałem sobie darować — wyjaśnił, chyląc głowę lekko w bok. Ściągnął brwi na słowa o bluzie. — Bluzę? — Dopytał, próbując sobie przypomnieć czy zostawił gdzieś część swojej garderoby i zaraz przypomniał sobie o bluzie, zagubionej na wyjeździe. — Tą, którą miałem nad Liberty Lake? — Przeniósł spojrzenie na torbę, z której Elizabeth zaczęła wyciągając jego odzież. — Kurde, byłem przekonany, że przepadła bezpowrotnie — rzekł, nie kryjąc zadowolenia, malującego się na jego twarzy. Lubił tę bluzę z logo szkoły. — Dzięki, że o mnie pomyślałaś, Elizabeth — powiedział, lokując tęczówki w oczach Elizabeth i uśmiechnął się wyraźniej.