Dołącz do nas i zasil grono studentów lub pracowników! » Przekonaj się jak wygląda życie w college'u. » Zapoznaj się z odpowiednimi zakładkami! » Aplikuj już teraz!

123Witamy wszystkich serdecznie na River Falls University of Spokane i zachęcamy do zapisów. Życzymy Wam udanej zabawy, mnóstwa weny i wielu ciekawych wątków. Uprzedzamy, że blog jest jeszcze w fazie przygotowań, więc wszelkie ewentualne problemy należy niezwłocznie zgłaszać pod zakładką administracja. Nasz szablon został przystosowany do przeglądarki Firefox i nie posiada wersji mobilnej.
[10.06.2018] lista obecności
Na blogu pojawiła się kolejna Lista Obecności.

[23.05.2018] post organizacyjny
Na blogu pojawił się już pierwszy post organizacyjny.

[05.05.2018] lista obecności
Na blogu pojawiła się już pierwsza Lista Obecności. → ZAKOŃCZONA.

[23.04.2018] nowe ogłoszenie
Zasada komentarzy właśnie weszła w życie.

[20.04.2018] otwarcie bloga
Zapraszamy do zapisów! Potrzeba nam zarówno studentów, jak i pracowników!

...

Spokane, Waszyngton
maj, rok 2018, semestr wiosenny, 17°C,
prognoza: przelotne opady deszczu
W związku ze spadkiem aktywności oraz zainteresowania autorów blog River Falls University zostaje oficjalnie zawieszony. Oczywiście wątki, które chętne osoby wciąż rozgrywają mogą toczyć się dalej, Administracja nie będzie w nie ingerować. Wiedzcie, że żyjemy i życzymy Wam wszystkim udanej zabawy! ;)

18 maja 2018

Oh, look—a dragon. What a perfect way to ruin our day.

Konstantin "лев" Reznikov
Mom was right, I should've brought a sweater
tamten pałkarz || z wymianysamotny basiorwilkrandom(y)
Rzadko pasujesz do środowiska na tyle, by czerpać jakąkolwiek satysfakcję z posiadania tętna. Zabijasz siebie w sobie kawałkami, wyrzucasz tylko zawodne części, nie podejmując chęci naprawy, bo brakuje ci na to czasu. Odliczasz sekundy, minuty, trzymane kije, dłonie, złączone usta i bóle gardła po jeszcze jednym meczu. Grasz, jakby ten mecz miał być twoim ostatnim, piszesz, jakby od tej pracy zależały całe studia, oddychasz, jakby były to twoje ostatnie hausty. Żyjesz, jakby Ameryka miała okazać się tylko snem, podłą imaginacją zdradzieckiego umysłu, aż nie starcza ci chwil na wyostrzenie obrazu.
Umierasz, Konstantin.
Nie mówisz po rosyjsku, nie wskazujesz różnic, nie gubisz się w sentencjach i korytarzach. Wrzeszczysz najgłośniej, biegasz najszybciej, śpiewasz najciszej, tańczysz najrzadziej. Łykasz wszelkie podarunki z nieokiełznaną naiwnością, podążasz za tłumami i niekończącymi się przewodnikami, aż w płomieniach stają wszystkie znane ci mięśnie. Czasami szepczesz niezdrowe obietnice następnej liderce, czasem silisz się na zbrukany pochodzeniem akcent dla niesubtelnych odbić w zdeterminowanych męskością oczach, a równie rzadko stronisz od cudzych obecności, ponieważ prawdziwy świat zaczyna się w nocy, po drugiej stronie przyciemnionego ekranu i wieloletnich grafik. Śmierć, wojny, walki i relacje, te same, do których tak gorącą chęcią pałasz za dnia. Przesiadujesz na zbrukanych kanapach, w śmierdzących spelunach młodzieżowych ostoi, trzymasz palcami niestworzonymi do mocnych chwytów butelkę, walcząc z pragnieniem roztrzaskania jej na swojej głowie.
Płaczesz, Konstantin.
Akceptujesz ciepło stabilności, tak różne od uprzednich niekonsekwencji losu. Wiesz, że już tu zostaniesz, że to się nie skończy na lotnisku, z ciężkim plecakiem wypełnionym pamiątkami. Wiesz, że twoje życie dobiegnie końca tutaj, na strychu, nad nawiedzonym sklepem, z którego tak szybko rano wychodzisz, bo jego zawartość skręca ci wnętrzności. Jesteś miły, uprzejmy, pomocny, wiecznie oczekujący na okazję do roześmiania się i wylania nagromadzonej latami miłości. Nie umiesz się ukryć, nie przed nią i nie przed nim. Przed nią też nie, co doprowadza do nieskończoności niezaplanowanych ogniw, powoli zamieniających wszystko (i jeszcze więcej) w chaos poza twoją kontrolą. Boisz się wielkich liter, wielkich kropli na bladej za sprawą noszonej ciągle czapki twarzy, chociaż zima już minęła i nie zostało wiele po akademickiej Wigilii.
Tęsknisz, Konstantin.
Za tym, co jeszcze nie przeminęło, za sobą w takim stanie i za każdym, kto poświęcił tobie choć minimum uwagi. Za tym chłopakiem siedzącym obok ciebie na jednych z zajęć, bo pożyczył ci ołówek. Za słońcem, bezmiarem słońca, tylko przez ciebie wyobrażanego. Za chłodem, niesyberyjskim zachwytem, choć pochodzisz z zupełnie innych stron. Za kinowymi premierami. Za liczeniem każdego centa, chcąc uniezależnić się w takim stopniu, aby przekupić Boga. Za niższością własnego bytu wobec reszty, co dawno temu przestało cię onieśmielać. Za przymusem ruchu, gloryfikacją twoich wprawionych nadzieją predyspozycji. Za akcentem powoli wytrącającym się ze śliny, za nieciężką składnią i słownictwem zaczerpniętym z internetowych czeluści.
Toniesz, Konstantin. Toniesz w żalu i przewidywaniach. I tylko czekasz, czekasz, aż ktoś przypomni ci, jak cholernie kiepsko kłamiesz.
I am all ears, as we elves like to say. – You like anything?
– I like quiet.
Oh look, we have a bear. Hooray. I AM a horde of rampaging Qunari.
niechzywinietracanadziei@gmail.com ; podobno mam też gg
[fun fact] #odebrane nie są mojego autorstwa (ale złodziejem też nie jestem), chyba funkcjonują trochę jak powiązania???
lubimy powiązania i niestworzone dramaty, jesteśmy strasznie nudni, za to godzimy się na wszystko
ps pozdrawiam t0ps3cr3t : (
autorem zdjęć jest masha demianova!!!

23 komentarze:

  1. [Przyznaję się, aktualnie jeszcze zbieram szczękę z podłogi. Genialnie napisana karta postaci, a zakładka gdzie znajduje się skrzynka pocztowa podbija moje serducho!
    Życzę wam dobrej zabawy (co pewnie zaczną życzyć w komentarzach za chwilę wszyscy, ale mam nadzieję, że mi uda się to jako pierwszej napisać). No i nalegam na rozpoczęcie jakiegoś wspólnego wątku :D]
    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń
  2. [Świetna karta postaci i kapitalny pomysł ze skrzynką mailową. Chylę czoła!
    Zostań jak najdłużej, zarażaj tymi dobrymi pomysłami i kreatywnością, zadomowcie się tutaj z Kostkiem i rozwijajcie. A ja zapraszam do Nory, bo bardzo kochamy Shakirę. <3]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jestem absolutnie zauroczona. Formą karty, kreacją Konstantina. Mam nadzieję, że zostaniecie z nami jak najdłużej! Ach, i świetne zdjęcia. Jest klimat. :D]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jaki styl i warsztacik, ja jestem prostą babą z prostym stylem (za to moje postacie nie są proste, hehe, pun intended). A widzisz, w moim odczuciu lanie wody jest cringy, każdemu jego porno.
    Ale marzenie mogę spełnić. Chyba.]

    Jeremy N. Dickens

    OdpowiedzUsuń
  5. [Nie mam pojęcia jak, ale bardzo chcę wątek. Od biedy Syd może po prostu wypatrzeć Kostka na korytarzu i stwierdzić, że chce się z nim zaprzyjaźnić, ona jest do tego zdolna. Chyba że masz coś lepszego.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  6. [Teraz czuję presję i boję się, że wszystko Cię znudzi. Syd gra w piłkę, więc to ona chętnie by Kostka kontuzjowała. Piszę się na wstrząśnienia mózgu i złamane nosy. Chyba że on by chciał kogoś znokautować, na to też się piszemy, bo do urody Syd brakuje tylko krzywego nosa.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie mam nic przeciwko. Syd pewnie będzie próbowała go zaciągnąć do jakiejś pielęgniarki, albo od razu na pogotowie, więc po drodze mogą wpaść nawet na sektę, wszystko się może zdarzyć.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  8. [Syd dość dużo trenuje, a to napastniczka, w dodatku naprawdę narwana i bywa na boisku agresywna. Wystarczy, że Kostek by tamtędy przechodził albo sobie siedział w, jak sądził, bezpiecznej odległości.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  9. [Korki za połowę ceny? Okazja życia! Bierzemy! Tym bardziej, że Angie ma po mnie bycie sknerusem. Nie wiem tylko jak korepetycje z hiszpańskiego miałby przydać się nam w życiu... No chyba, że dzeilny lew zdołałby nauczyć nas rosyjskiego :D Wtedy to zupełnie inna sytuacja!]
    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń
  10. [Możemy mu złamać kość ogonową przy tej sile odrzutu, bo to strasznie bolesne i na pewno będzie trudno uciekać przed sektą. Polecam się do spamu i mogę spróbować nam coś zacząć na dniach.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  11. [I znowu presja. Zrobię co w mojej mocy.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  12. [Świetna karta, zakładka z e-mailami - szacun za pomysł i wykonanie. ;D]

    Michael Perry

    OdpowiedzUsuń
  13. [Nie słynny, tylko znany i lubiany! A co robimy? Chyba chylimy czoła.]

    Michael Perry

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak, zgadzam się co do tego akcentu. Także skoro mamy już na liście kino, niezobowiązujący podryw i gadanie po rosyjsku, to do tego dorzucę jeszcze swoje dwa grosze - jakiś hiper niespodziewany zwrot akcji. Ruska mafia? Czy jednak już zaczynam przesadzać? :'D]
    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń
  15. [Na wielkie romanse chyba zbyt wcześnie. To chyba tyle jak na razie. Jak myślisz?
    Któż rozpoczyna wątek?]
    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń
  16. [Spokojnie, jak to spieprzysz, to nadbiegnę ja i to uratuję (albo wyjdzie jeszcze gorzej, no cóż...). Zaczynaj więc, daję ci wolną rękę.]
    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń
  17. Syd nie była najbardziej rozsądną osobą na ziemi.
    To zdanie było niedopowiedzeniem. Nie myślała o konsekwencjach, prawie wcale. Nawet wtedy, gdy łapała stopa i wsiadała do samochodu obcego faceta, nie zastanawiała się nad tym, co będzie; czy skończy zgwałcona i poćwiartowana, czy zabije kogoś w samoobronie, czy jednak wszyscy dojadą do celu w jednym kawałku. Nie, takie myśli nie zaprzątały jej głowy, kiedy coś się działo, ewentualnie po fakcie. Ciężko więc było wymagać, żeby wykazywała się rozsądkiem na boisku, tym bardziej, że piłka od początku była dla niej sposobem na wyładowanie nadmiaru emocji, spuszczenie balonika, zapomnienie o agresji. Kiedy kopała, to kopała. Owszem, chciała trafić do bramki, i często trafiała (ktoś ją w końcu przyjął do drużyny i zrobił z niej napastnika), więc na ogół starała się celować, ale gdy widziała zawodniczkę drużyny przeciwnej pędzącą w stronę ich bramki, to myślała tylko o przerwaniu akcji, wybiciu piłki gdziekolwiek. I nie myślała o tym, że gdziekolwiek może okazać się czasami czyjąś twarzą. Bo przecież nigdy tak się nie stało, więc dlaczego teraz by miało.
    Nie patrzyła nawet, kiedy kopała. Byle w stronę przeciwną. Odetchnęła z ulgą, widząc, że akcja została przerwana, i wtedy dobiegł ją dźwięk uderzenia, czyjeś jęknięcie i pisk koleżanki z drużyny. Powiodła wzrokiem za piłką i dostrzegła kogoś leżącego na chodniku, w niewielkiej odległości od piłki.
    – Boże, Syd, zabiłaś go!
    Syd spojrzała na znajomą z politowaniem, pokręciła głową, ale posłusznie pobiegła w kierunku tajemniczego ciała, bo złośliwy głos w jej umyśle mówił, że może faktycznie, wszechświat tak wszystko ułożył, że zabiła pechowego nieszczęśnika.
    I choć twarz chłopaka zalała się krwią, a on sam nie wstawał z ziemi, to jednak jego bolesne jęki i nieprzytomne bredzenie sugerowały, że żyje, a Syd mogła choć połowicznie odetchnąć.
    – Rany, przepraszam... – mruknęła w końcu, nachylając się nad nim i próbując skontrolować sytuację. – Za bardzo się angażuję. Jakoś nie pomyślałam, że tędy chodzą ludzie i mogą... Nie wiem, nie widzieć? – zapytała niepewnie, przyglądając się nieznajomemu (a może go znała, tylko krew uniemożliwiała rozpoznanie), bo tego tylko brakowało, żeby kontuzjowała niewidomego. – Mogę ci pomóc? Chodź, pójdziemy do pielęgniarki. Albo może lepiej na pogotowie, kto wie, co ci się stało...

    [Udało mi się zacząć wcześniej, niż sądziłam, ale gorzej, niż sądziłam. Kajam się.]

    Syd

    OdpowiedzUsuń
  18. [Jestem smutnym człowiekiem i chyba nie mam marzeń. :< Ale Niemka i Rusek, kurczę, tu musi być wątek przecież. Tylko chyba muszę dłużej pogłówkować.]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  19. [Nie ma szans, psy wygrywają w każdej kategorii!
    Czekam cierpliwie. :)]

    una devarden

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie znał się na muzyce. Wręcz jego gust muzyczny pozostawiał wiele do życzenia, bo zdawał się zatrzymać na czasach, zanim zaczął profesjonalnie uprawiać baseball. A to było zdecydowanie dawno, patrząc na rozwój tego przemysłu. Styczność miał z nim jedynie, gdy biegał. Próbował. To zdecydowanie lepsze określenie. Włączał pierwszą lepszą playlistę, wsuwał słuchawki do uszu i ruszał przed siebie. Z początku pewnie. Dostosowywał się do rytmu i utrzymywał tempo, które częściej brzmiało rockiem niż piosenkami, które były typowe do słuchania podczas treningów przez millenialsów. Othello nawet nie zwracał tak naprawdę uwagi na muzykę, gdy biegał. Była zwyczajnie zapychaczem. Kolejną wymówką. Rozpraszała go, trwając gdzieś w tle jego myśli i nie miał już miejsca dla przypadkowych przechodniów. Nie zastanawiał się wtedy nad tym, czy się na niego gapią, czy podejrzewają, że coś jest nie tak. Czy wiedzą…
    Jak zawsze w długich, w miarę dopasowanych ciemnych dresach i prostej koszulce ruszył przed siebie. Z początku powoli, truchtem, potem przyspieszył, z czasem zyskując poprawne tempo. Skupiał się na bicie, ignorując jakikolwiek tekst, a w myślach liczył oddechy. Miał już wypracowaną taktykę, choć i tak prędzej czy później robiło się ciężko. Tylko czekał, jak nie będzie w stanie kontynuować biegu, więc do tej pory dawał z siebie wszystko. Sto procent. Nawet więcej. Aż prawie się przewrócił, gdy w połowie drogi w parku zdekoncentrowała go obca muzyka. Głośna i drażniąca przez brak zgodności z tą, której słuchał. Zwolnił, zbliżając się do źródła hałasu, a pokonując ostatnie kilka kroków, nim zadecydował, że czas się zatrzymać, wyjął z uszu słuchawki, zawieszając je za dekoltem spoconej koszulki, która kleiła się do jego torsu. Odgarnął mokre włosy z czoła i zmrużył oczy, skupiając wzrok na znajomej z tej odległości sylwetce. Oddychał ciężko i przez chwilę tylko patrzył, nie będąc w stanie się odezwać. Płuca piekły go niemiłosiernie, a każde zaczerpnięcie powietrza było niczym przejechanie po wnętrzu gardła papierem ściernym.
    Pokręcił głową z niejakim rozbawieniem. Takiego widoku nie spodziewał się w takim miejscu, tym bardziej o takiej porze. Nie w najbliższej przyszłości. Nigdy.
    – You listen to some loud shit, kid – zwrócił się do niego na tyle głośno, by przekrzyczeć muzykę i krzyki.
    Mógłby podejść bliżej, pewnie, ale oznaczałoby to, że musi wykonać kolejne kroki, których naprawdę nie chciał się podejmować. Po zatrzymaniu zawsze czuł, jak źle taki wysiłek znosi jego nieszczęsna kończyna. Tak samo tym razem. Dlatego stał, przenosząc ciężar na tę zdrową nogę i nie ruszał się, choć powinien. Jeśli chciał jakoś wrócić do dom o własnych siłach. Nie powinien doprowadzić do zastania, ale kiedy już nie biegł, odwlekał moment ponownego ruszenia. A miał bardzo dobry argument, pijanego chłopaka, który robił niesamowity hałas w środku parku. Teoretycznie nigdy nie widział tam żadnych podejrzanych typów, właściwie kogokolwiek, dlatego właśnie tam miał swoją stałą trasę, choć praktycznie wszystko było możliwe. Prawdopodobieństwo tego, że Konstantin zostałby tam pobity bądź zgwałcony równało się wpadnięciu pod koła, jednak wolał nie ryzykować.
    Z widocznym zrezygnowaniem i niezadowoleniem na twarzy zrobił pierwszy krok. Jedna brew zmarszczyła się, żłobiąc na czole linie wskazujące na odnoszony ból, ale nie przejmował się nimi, gdy dzieciak był ewidentnie zbyt pijany, by to zauważyć. Podobnie uciążliwe kuśtykanie. Irytacja zaczęła wpływać na jego samopoczucie i ważyła na reakcjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – C’mon, turn it down – mruknął, wyciągając rękę nieco za wcześnie, będąc trochę za daleko. Źle wyliczył odległość, a stopy nie nadążyły za resztą ciała. Opuścił więc dłoń i w zażenowaniu schował obie do kieszeni. Zatrzymał się i odetchnął odrobinę głębiej, mrugając przy tym parokrotnie. Uśmiechnął się delikatnie, ale efekt psuły napięte mięśnie. – Gdzie mieszkasz? Zadzwonię ci po taksówkę – zaproponował spokojnie, ale po prostu chciał, żeby chłopak już zniknął.
      Przed nim, tak jak przed innymi studentami, trwał na wstrzymanym oddechu, martwiąc się każdym swoim ruchem. Kroki były zbyt trudne. Przecież nie był małym dzieckiem. To oni wciąż nie dorośli.

      Winchester

      Usuń
  21. Wbrew pozorom na boisku i poza nim, był zupełnie inny. Kiedy nie stawał przed drużyną uczniów, pozwalał sobie na odczuwanie bólu. Niemalże w nim tonął, choć w jakimś sensie już nauczył się pływać. Z głową ledwo ponad powierzchnią, powoli, ale przed siebie. Udawało mu się prowadzić młodszych i strzec ich przed losem podobnym, do tego który spotkał jego. Trudność przy tak prostej czynności, jaką było chodzenie, tylko zwiększała jego potrzebę do naprostowania chłopców z drużyny, ale jednocześnie wzmagała w nim zgorzknienie, które okazywał swoją szorstkością i nieprzyjemnością względem tych samych dzieciaków. Nawet jeśli potrafił ich poklepać po plecach po wygranym meczu. Pochwalne okrzyki zmieniały się szybko w oświadczenia, że będą trenować jeszcze ciężej. Bo musiał im podnosić poprzeczkę. Zwłaszcza Konstantinowi. Jego pilnował najbardziej, by był jeszcze lepszy. Lepszy od niego za czasów świetności, lepszy od każdego innego zawodnika.
    Za słabo, Reznikov.
    Nie tak trzyma się kij.
    Chcesz grać w baseball czy tylko postać tu dla towarzystwa?
    Wiedział, jak to wszystko brzmiało, ale uważał obraną taktykę za najlepszą. Wydawało mu się, że chłopak stopniowo robi progres. Nie myślał też, ze żywiłby jakąkolwiek urazę. Dobrze pamiętał swoich nauczycieli i każdego trenera. Naprawdę mili zdarzali się raz na tysiąc przypadków. Lepszy był ostry i wymagający, ale szczerze zainteresowany przyszłością studentów. A za takiego właśnie miał się Othello.
    – Reznikov – zdążył westchnął ze zrezygnowaniem, gdy załamywał się nad stanem chłopaka. Wyjątkowo wygadanego i najwyraźniej mniej zdystansowanego, gdy był pod wpływem alkoholu.
    Dalej stał w tej samej pozycji, czekając na jakiekolwiek słowa chłopaka, które potwierdzały, że rozumiał, co do niego mówi, ale zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na racjonalne myślenie mężczyzny. Trener wykazywał się więc nadmierną cierpliwością, mimo ze dawno powinna się już skończyć. Za dobrze wiedział, jak alkohol potrafił uderzyć do głowy, choć zdecydowanie wolałby nigdy nie widzieć Konstantina w takim stanie czy leczącego właśnie kaca. W końcu każdy sportowiec, jeśli chciał się utrzymać na szczycie, musiał o siebie dbać. Na każdej możliwej płaszczyźnie. Skoro chłopak nie potrafił patrzeć na własne życie przyszłościowo, Winchester czuł się w obowiązku do uświadomienia go.
    Głupi dzieciak.
    Nawet nie drgnął, kiedy Konstantin się zbliżył i dotknął jego czoła. Zamrugał jedynie powoli znużony. Wciąż milcząc, patrzył na niego. Z czasem nawet nie chciał się odezwać. Każde kolejne słowo godziło w jego dumę. Nie był niemiły, a chłopak nie był niewystarczający. Był najlepszy z drużyny, ale on chciał, żeby był najlepszy ze wszystkich.
    Docisnął dłoń do jego torsu, narzucając minimalnie komfortową dla siebie odległość.
    – You’re going home, boy – powiedział tyle i nie zabierając ręki, jakby go pilnował przed ucieczką, wyjął drugą z kieszeni spodni razem z telefonem. – Pomyśl jeszcze raz – wydał mu polecenie, choć nieco bardziej szorstko niż poprzednio. Nawet na niego nie spojrzał, skupiając się na wybieraniu numeru. – You’re so drunk, you don’t think clearly but focus. Where do you live?
    Przyłożył telefon do ucha, czekając, aż ktoś odbierze, by mógł zamówić taksówkę. Dopiero po drugim sygnale podniósł na chłopaka niezadowolone spojrzenie. Dopiero teraz zamierzał uprzykrzyć mu życie. Do tej pory zmuszał go do dawania z siebie wszystkiego, ale po takim wybryku już wymyślał dla niego dodatkowe ćwiczenia.

    wyrozumiały trener

    OdpowiedzUsuń
  22. Coś ważnego działo się w zarządzie kina, w którym pracowała. A przynajmniej tyle usłyszała od swoich zmienników.

    Nadal jednak ze spokojem wykonywała swoje obowiązki - sprzedawała bilety, nasypywała popcorn i nalewała napoje ostatnim klientom, którzy wbiegali spóźnieni na seans. Zniecierpliwiona czekała, aż obsłuży w końcu całą kolejkę i będzie mogła nareszcie powyciągać z ogromnych pudeł stojących pod ścianą nowe plakaty i tekturowe podobizny superbohaterów. Chciała się już po prostu ruszyć zza długiej lady, na której pod szkłem leżały kolorowe cukierki, które budziły ogromne uczucie głodu po kilku godzinach nudnej i monotonnej pracy.

    Czekała.

    Dookoła kręcili się nadal ludzie. W pośpiechu zamawiali jedzenie, płacili za bilety, albo pytali się o jakieś totalne głupoty. Uwagę przykuwał tylko on. Przepuszczał przed siebie wszystkich, czym zwracał na siebie sporą uwagę. Prawdziwy dżentelmen - zdążyła podsumować w myślach, wydając przedostatniemu klientowi bilet na film. Zdawało jej się, że skądś go kojarzy, że ktoś jej o nim mówił, albo przynajmniej widziała go z kimś znajomym.

    Nie zamierzała jednak się z nim witać. Zwróciła swój wzrok w kierunku kartonów i czekała, aż ten podejdzie bliżej i powie, czego chce.

    Jego pytanie zupełnie ją zaskoczyło.

    Poczuła, jak robi jej się gorąco. Przez długą, upiorną chwilę patrzyła raz w jego oczy, a raz na tę nieszczęsną butelkę, którą obracał w dłoniach. Niecodziennie słyszała tak głupie teksty. No dobra, słyszała codziennie, kiedy tylko przychodziła do pracy, ale nigdy jeszcze od nikogo nie usłyszała takiej prośby. Uśmiechnęła się w duchu, ale na zewnątrz nie było widać po niej niczego, oprócz lodowatego wzroku, którym mierzyła tego biedaka.

    Stała nadal zupełnie spokojnie tak jak przed chwilą. Wpatrywała się jego w twarz, próbując odgadnąć, który był to już stopień upojenia alkoholowego.

    - Jesteś z River Falls? - zapytała, wyciągając z jego rąk wodę. Odkręciła ją i postawiła przed sobą na blacie.

    [Nie bij zbyt mocno za taki poślizg i za taką beznadziejność]

    Angie Adamson

    OdpowiedzUsuń